poniedziałek, stycznia 14, 2019

Wszystko chuj.

Magia Wigilii...
To wyjątkowy dzień kiedy nawet w pawlaczu jest wypucowane na błysk. W salonie stoi pięknie udekorowana choinka. Do wyboru dwa modele, pachnąca wyciachana z lasu lub z PCV o woni kontenera z Hamburga. Przystrojenie trzeba siedemnaście razy poprawiać jeżeli w domu jest kot, bo skurwiel jak ma 5 sekund wolnego czasu to już się montuje na drzewie. Ogólnie więc panuje atmosfera podniecenia. Z kuchni dochodzą piękne zapachy, bo Halina 7 dzień nie odchodzi od garów. Do przetworzenia ma 17 ton żywności. Najważniejszym daniem jest karp, który od tygodnia serfuje w wannie, a rodzina dochodzi do wniosku, że wynalazca chusteczek nawilżanych powinien być uhonorowany nagrodą Nobla. Z karpiem bywa problem jeżeli nie dostanie w czosnek przy zakupie i ma koniecznie przebywać w łazienkowym akwenie, żeby dzieci się cieszyły. Wtedy ktoś rybkę musi ukatrupić. Do akcji wkracza wtedy gospodarz domu Wacek. Postać bardzo charakterystyczna. Prawdziwy killer w kalesonach pamiętających jeszcze czasy pobytu Wacka w jednostce wojskowej numer 1879 w Trzebiatowie. Wkracza do akcji uzbrojony w młotek, wiertarko-wkrętarkę oraz czteropak który ma mu pomóc w oswojeniu się z widokiem zwłok. To trwa z reguły kilka godzin, bo w tym czasie Wacek rybę przeprasza że musi dokonać zbrodni, ale rodzina przepada za potrawami śmierdzącymi mułem. Karp dostaje w tubę i już skwierczy na patelni, a Halina patrzy na starego jak na komandosa z "GROMU". Dzieci czekają z utęsknieniem na pierwszą gwiazdkę, która zazwyczaj pojawia się punktualnie o siedemnastej lub osiemnastej. Wszystko zależy od strefy czasowej. W przypadku kiepskiej pogody za gwiazdkę może robić lampka z dźwigu na pobliskiej budowie dziewięćdziesiątego marketu na osiedlu. Przybywają zacni goście. Szwagier na którego zawsze można liczyć jeżeli chodzi o konsumpcję alkoholu. On przybywa z żoną i trójeczką pociech, które są symulatorem tsunami. Pojawia się również wujek Władek, który ledwo odzyskał jako taki wygląd po zakładowej wigilii w warsztacie ślusarskim. On również przybywa z oblubienicą. Jak już wszyscy pościągają kozaki i rzucą wierzchnie okrycia do sypialni nadchodzi moment kulminacyjny. Opłatek plus życzenia, które powinny być składane po podłączeniu do wariografu. Wafel idzie w ruch, a wujek Władek pcha się do szwagierki z jęzorem. Dzieci nie chcą całować Władka, bo wali od niego jak z reaktora w Fukushimie. Po życzeniach siadanie do stołu. Dzieci domagają się prezentów. Starsi niekoniecznie, bo wiedzą czym to pachnie. Zazwyczaj pojawiają się zajebiste zestawy kosmetyków. Z reguły malinowe FA z talkiem którym można sobie udekorować marynarkę. Są też albumy o Pirenejach oraz publikacje "Sam naprawiam Daewoo". Prezenty ogarnięte, więc pora na koryto. Karpik, pierożki, bigosik, hepatil, kluski z makiem, śledzik, hepatil, serniczek, mandarynka, karpik, hepatil, sałatka. Tak gdzieś po 4 godzinach słychać coraz częściej sygnały karetek pogotowia ratunkowego. Pomocy potrzebują ci którzy przez cały grudzień konsumowali jedynie wafle ryżowe, a podczas wigilii wpierdolą półtorej tony bigosu za jednym podejściem. To jest standardowa procedura. Jeżeli wieczerza jest z wariantem zakrapianym to zwyczajowo kończy się około drugiej w nocy jak kierowca wciąga Władka do taksówki, bo go rozchodniaczki przy windzie lekko sponiewierały. Jest też druga opcja, kiedy to wujek postanawia prowadzić osobiście forda fiestę i o poranku jest już gwiazdorem TVN-u, bo mając dziewięć promili jechał torowiskiem.Wesołych Świąt

sobota, października 13, 2018

"Będzie tak jak chcesz."

Miałam szczęśliwe dzieciństwo.  Tęsknię za tymi dniami, gdy wszystko wydawało się takie proste i nieskomplikowane. Za tymi dniami, gdy czułam się bezpiecznie - kladlam głowę na kolanach osób które kochałam i słuchałam ich historii. Gdy małe gesty były najważniejsze a uśmiech dawał więcej światła niż elektryczność.

-Będzie tak jak chcesz. - powiedziała.
A może tylko mi się to przyśniło?

Wspomnienia wracają i boli mnie ich odległość.
Teraz powinnam patrzeć tylko przed siebie.

piątek, lipca 27, 2018

Pusta lalka.

Wychodzę z pracy bo mam dość,  musze odpocząć, wyciszyć się. Po drodze zahaczam o mieszkanie mojego ojca ale nikt nie odbiera domofonu wiec idę kawałek dalej usiąść na ławce przed moją dawną szkołą podstawową. Ostatni raz gdy tu byłam czekałam na swoją śmierć popijając tabletki psychotropowe wodą. Parę godzin później miałam już płukanie żołądka w szpitalu który jest tuż obok. To było rok przed matura. Juz wtedy wiedziałam, że mogę spaść tylko niżej. Bałam się bo nie wiedziałam co dalej ze sobą zrobić. Co jest po maturze? Życie? Teraz mam najlepsza stawkę za godzinę. Nie sądzę by lekarze po cholernie trudnych studiach zarabiali tyle co ja. Jednak to wszystko jest puste, ja jestem pusta w środku. Długo umierałam i boleśnie. Nie ma mnie, nie żyje i juz nic mnie nie boli. Six feet under. Jest mi cholernie dobrze.

niedziela, lipca 08, 2018

Rozsadza mnie gniew.

Jesteś małą rozpuszczoną dziewczynką zalaną łzami.
Akurat trafiłam na 10 ostatnich minut filmu "Wołyń" w telewizji... i bardzo potrzebuje paczki chusteczek higienicznych i czyjegoś ramienia.

W takich właśnie chwilach chce umrzeć. Wtedy kiedy uświadamiam sobie, że ludzie to nie zawsze ludzie, niektórzy to potwory. Wtedy właśnie chcę zamknąć oczy i juz tego nie widzieć,  zapomnieć, nie myśleć juz o tym.

Księżniczka, leń, śpioch, spóźnialska,  zawiodłam kogoś..., zraniłam, dzieciak, cipa. Weź się w garść cholero. Chciałaś zmieniać świat i ile już zrobiłaś? Nawet nie wiem co zrobić. Zamykam oczy, zatykam uszy. Chcę złapać za broń i zabić zanim oni zabiją, ale nie mam broni i nie wiem do kogo strzelać.

Jestem taka sama jak Ty.

środa, maja 30, 2018

Jestem Sam.

To był jeden z tych dni, gdy straciłam kontakt z rzeczywistością. Nogi same poniosły mnie pod dobrze znany mi blok, wiele lat temu bywałam tu codziennie. Szybko zerkam na czwarte piętro, ale ciężko stwierdzić czy ktoś tam na mnie czeka. Wciskam numer mieszkania i odbiera jej matka.
-Nie ma jej w domu. - mówi.
-Kiedy wróci?
-Wieczorem.
I tak nie mam dokąd pójść więc czekam. Odmierzam czas spalonymi papierosami. Gdy słońce zachodzi robi się zimniej więc wkradam się za kimś na klatkę schodową i siadam na schodach. Czekam już kilka godzin. W końcu przysypiam. Za każdym razem, gdy ktoś wchodzi na klatkę podrywam głowę do góry, ale to nie ona. Tak naprawdę nie chodzi o to czy przyjdzie, chodzi o samo czekanie, o to, że nie chce nigdzie wracać, o to, że mi tam wygodnie i ciepło. W nocy słyszę krzyki sąsiadów, gdzieś toczy się bitwa, ale czy wojna? Około 2 w nocy widzę jak wchodzi na korytarz. Na jej twarzy maluje się zaskoczenie, gdy zauważa mnie siedzącą na ziemi.

-Co tu robisz?
-Szukam miłości.
-Idziesz zapalić? - pyta, po czym szybko dodaje - Sam przyjdzie.

Kiwam głową. Reszta słów, gdzieś się rozpływa, rozmazuje. Nie potrafimy już ze sobą rozmawiać.


Wychodzę z domu i nikt nie pyta o której wrócę, albo czy w ogóle wrócę. Wszyscy są przybici śmiercią dziadka. Chcę się troszkę zniszczyć, być może gdzieś potańczyć i stracić zmysły. Tęsknię za widokiem dziadka w mundurze. Jadę więc do pubu tuż koło akademii wojskowej, zamawiam piwo i obserwuję ludzi wokół. W końcu kogoś zaczepiam, rozmawiamy chwilę, ale straciłam swój urok i nie mam ochoty wkładać uśmiechniętej maski, więc szybko tracą mną zainteresowanie. W końcu mam dość, czuję się zmęczona i wbiegam do jakiegoś nocnego autobusu. Nie wiem jak wrócę do domu - być może będę musiała improwizować - złapię stopa czy przejdę 10 km piechotą przez pola? Problem rozwiązuje się sam, gdy budzę się gdzieś na końcu świata, gdy autobus kończy swój kurs. Chwilę rozmawiam z kierowcą, przypomina mi odrobinę z wyglądu polskiego rapera o ksywie Słoń. Rzucam paroma dwuznacznymi zdaniami, co ewidentnie mu się coraz bardziej podoba. Obiecuje mi pomóc w powrocie do domu, gdyż za jakieś kilkanaście minut znów rusza w odwrotną stronę, a po drodze zmienia go jego kolega z pracy. Wychodzimy na zewnątrz by zapalić papierosa, a ja przyciskam go do ściany przystanku i zaczynam całować.W końcu musimy wrócić do autobusu, stoję przy jego kabinie i rozmawiamy.

-Masz ochotę na seks? - pytam.
-No pewnie. - śmieje się.
-To kup gumki.
-Serio? - widzę, po jego minie, że myśli, że sobie żartuję, ale, gdy zmienia go jego znajomy za kierownicą wysiadamy i idziemy w stronę stacji benzynowej, a on pyta:

-Naprawdę mam kupić gumki?
-Tak, kup.

W trakcie zauważam obrączkę na jego ręce. Po wszystkim znów wsiadamy do autobusu i podjeżdżamy parę przystanków dalej. Próbuje wypytywać się mnie gdzie mieszkam i jak się nazywam, ale wszystkie pytania zbywam, lub po prostu zmyślam coś na poczekaniu. Jest już ranek. Wysiadamy na tym samym przystanku, ja idę na kolejny przystanek poczekać na autobus prosto pod mój dom, a on kieruje się w stronę jakiejś uliczki. Odchodząc mówi:
-Pewnie już się nie spotkamy... Sama przyjdziesz.

piątek, kwietnia 20, 2018

Musze być skałą.

-Dobrze mi z Tobą. - mówi.
Uśmiecham się i uprzedzam, że dziś źle się czuje. Zachowajmy wiec pewien dystans. Nie lubie opowiadać co łamie mi serce. Czasem mam nadzieje, ze ktoś zauważy po oczach, ale są suche. Widzę jak ukradkiem spływają trzy łzy jak grochy, gdy mówi ze nie chce być sam. Nikt nie chce. Ale tłumaczy ze to nie ma znaczenia bo dziś lezymy razem nago w ciemnym pokoju. Wiec tylko dwie osoby tu się liczą. A może tylko jedna... - przechodzi mi przez myśl. Bo mnie i tak nigdzie nie ma, a oczy mam suche i nieprzeniknione. Gdy wychodzi mam wrażenie, że już nie wróci. Bo do kogo miałby wracać?

Gdy wchodzę na szpitalna sale ledwo ją rozpoznaje. W ciągu doby zmieniła się w pobladłą zmęczoną staruszke. Ja tez chce mieć do kogo wracać. Chce żeby ludzie których kocham żyli wiecznie. 
-Nie będę oglądać telewizji. Teraz powinnam się modlic o zdrowie. - mówi gdy daje jej dwuzlotowki do maszyny.
-Masz jakąś ulubiona modlitwę? - pytam.
Zaczyna recytowac a ja udaje, że znam dobrze slowa. Potem się żegna ze mną jakby miał być to ostatni raz. Nikt nie lubi pożegnań. 

poniedziałek, kwietnia 02, 2018

Złamany kręgosłup, połamane ręce, lęk wysokości i śmierć z jego braku.

-Cześć mała!  - krzyczy z daleka gdy tylko zbliżam się do ogrodzenia jego podwórka.
Stoi obok pięknego klasycznego motoru.
-Zobacz co mam. - śmieje się.-Chcesz się przejechać?
Oczywiście, że chce.

Siadam za nim i łapie go w pasie. Podjeżdzamy powoli do bramy terenu wojskowego a on odwraca się i mówi : "To będzie nasza tajemnica. Nie mów o tym nikomu, dobrze?" 
Oczywiście, że nic nie powiem. Jestem zawsze po Twojej stronie.

Gdy przyspiesza na zakrętach serce podchodzi mi do gardła. Zaczynam mimowolnie krzyczeć. Pożera mnie strach. Widzę przed oczami jak nagle tracimy kontrolę i zdzieramy skórę o szorstki asfalt.
-Musisz przechylać się w tą stronę co ja, bo inaczej się wywalimy. - śmieje się.
-Boje się. - mówie.
-Taka duża i się boi?

(...)

-Szymon jest w szpitalu. Miał wypadek na motorze. - mówi jego brat. - Pomożesz nam trochę?
-No pewnie, że pomogę.

Snopki siana, które musimy wrzucać na przyczepe są ode mnie dwa razy większe. Za trzecim razem przewracam sie pod ich ciężarem.
-Cholera! - lknie Łukasz. -Chciałem dziś iść na imprezę ale nie skończymy tej roboty chyba do rana.
-Ej, mała. Zrobimy to inaczej. - mówi wysiadając z traktoru. Podchodzi, bierze pod pachę i sadza na fotelu przy kierownicy.
-Dam Ci szybką naukę prowadzenia tego cudeńka. Jak działa kierownica, wiesz. Tu masz biegi. To hamulec, a to gaz. Dasz rade?
-Tak.
-No dobra. Tylko nie jedź za szybko.

(...)

-Co Ci się stało? - pytam zdziwiona na widok Malwiny z obydwoma rękoma w gipsie. 
-Spadłam z tej drabiny na którą wdrapujemy się żeby zbierać czereśnie.
-Jakim cudem? Ja wiele razy po niej wdrapywałam się aż na sam koniec...
-Nie wiem. Nagle straciłam równowagę. W sumie to prawie tak jakbym spadła z drugiego piętra. Podasz mi te zeszyty? Musze nadrobić zaległości bo dość długo nie było mnie w szkole. - zmienia temat.
-Proszę. - mówie podając stos notatników. -Pomoc Ci jakoś? - pytam zatroskana.
-Chcesz mi pomóc trochę w przepisywaniu zaległości?
-I tak nie mam nic innego do roboty.- uśmiecham się i wzruszam ramionami.

(...)

Wchodzę na korytarz bez pukania, tak jak milion razy wcześniej. Gdzieś pod nogami kręci mi się kot. Pukam do drzwi i nasłuchuje. Nikt nie otwiera. Juz mam zamiar odwrócić się i wracać do domu, gdy z góry po schodach na klatce schodzi ojciec Malwiny i jej braci i mówi :

-Na razie ich nie ma, ale powinni niedługo wrócić. Jeśli chcesz możesz poczekać u mnie.

Więc idę w górę schodów zapominając o tym jak pani Danka przychodziła do nas ukradkiem z siniakami na całym ciele, żebyśmy schowali jej cenną biżuterię, czasem też pieniądze. Zapominając o tym jak wiele razy widziałam tego faceta zataczającego się gdzieś pod sklepem. Zapominając o ostrzeżeniach moich przyjaciół na których teraz czekałam, by omijać go szerokim łukiem i nie słuchać jego bełkotu. Wchodzę do pokoju i siadamy na fotelach.
-Chcesz piwa? -pyta.
-Chętnie. - odpowiadam zbita z tropu. Nie wiem czy jest świadomy tego, że jestem nie pełnoletnia. Mam dopiero 17 lat.
Wychodzi i wraca z piwem.
-Może coś obejrzymy? - pyta a ja wzruszam ramionami. Wstaje po pilota i włącza telewizor.
-Mam fajny film. Puszcze Ci. Może Ci się spodoba. - mówi biorąc łyk piwa i przełącza na tryb wideo, a w telewizorze zaczyna lecieć jakiś pornol.
W tym momencie już sama nie wiem czy chce mi się płakać czy śmiać. Świat jest zły.  Ludzie są źli. Pełno tu tego robactwa.
-To ja już pójdę. -wstaje z fotela jak na komendę.
On też wstaje, podchodzi do mnie i próbuje złapać za piersi. Wiec chwytam swoją kurtkę i biegnę do drzwi. Zamknięte na klucz.
-Otwórz je. - mówie spokojnie i stanowczo.
-Jeszcze nie musisz iść. - odpowiada.
Staram się nie wpaść w panikę. Szukam jakiegoś rozwiązania. Walka lub śmierć.
-Otwórz bo zacznę wrzeszczeć.  - choć mowiac to już wtedy prawie krzyczę.
Widzę, że się zastanawia. Liczy za i przeciw.
-I tak nikogo nie ma w domu. - syczy.
-Niedługo wrócą. - staram się zachować zimną krew i być pewna siebie.
Chyba uwierzył bo w końcu wyciąga klucz z kieszeni i otwiera drzwi, a ja wybiegam.
Znów uciekam. Nie oglądam się za siebie i wiem, że już tam nie wrócę.

(...)


Pomagam mamie w kuchni. Zwykłe codzienne czynności.
-Wiesz, że mąż pani Danki nie żyje? - rzuca od niechcenia w moją stronę.
-Zapił się?
-Nie, spadł z drabiny, ale prawdopodobnie był pijany.



środa, marca 21, 2018

Wytłumacz mi.

Zmarli wszyscy którzy walczyli. I smutno mi z tego powodu.
Zamiast więc bawić się z przyjaciółmi sylwestra spędzam u znajomych rodziców.
Siedzimy i pijemy. Ja milcze. Oni mówią. Czekają na nienarodzone dziecko. Gdy już alkohol krąży w żyłach Pan domu chce mnie po nim oprowadzic.
Tu jest kotłownia. Tu mój gabinet. A w gabinecie na ścianach różne rodzaje broni. Wiec wspominam coś o wojsku bo tęsknię wciąż za dziadkiem. "W wojsku są same pedały."- mówi. A ja szybko gryze się w język choć mam ochotę coś warknąć oburzona.
Tu jest sypialnia. Tu wejście do garderoby. Wchodzę przodem, a on muska mnie dłonią po plecach w wycięciu sukienki. Staje się wiec martwa i zimna.
Wychodzę z garderoby. On za mną. Pani domu wchodzi oburzona. Inteligentna kobieta. Wyczuwam jej złość na kilometr. Mówi coś co brzmi dla mnie jak "wracaj Ty tepaku, zaraz w mordę dostaniesz".
-Zaraz wracamy.
Wychodzi zrezygnowana. Ostatni pokój dla dziecka. Ja nigdy nie miałam takiego pokoju.
"Chodźmy juz." - wydaje komendę choć znaczy to tyle samo co "zostaw mnie w spokoju jeśli nie masz nic do powiedzenia".

piątek, marca 09, 2018

Jestem głosem, który każe Tobie niszczyć, nie ufać nigdy.

-Przecież interesowałaś się makijażem...- mówi moja babcia. -Czemu więc teraz nie podoba Ci się ta szkoła?

Czuje jak nagle narasta we mnie złość i gniew, a zaraz potem rezygnacja. Ona niczemu nie jest winna, nie mam po co krzyczeć. Nikt nie słucha. Uspokajam się i odpowiadam:
-Niby kiedy? Nigdy tym się nie interesowałam. Chyba, że wtedy kiedy w liceum pogorszyła mi się cera i zaczęłam używać podkładu...

...tak samo jak każda dziewczyna w moim wieku. Niektóre zaczęły nawet o kilka lat wcześniej.

I znów wraca do mnie ta natrętna myśl,  że jestem nie tam gdzie być powinnam. Nie mam po co krzyczeć. Nie mam co płakać nad rozlanym mlekiem. Oni nie pamiętają tego jak byłam w pierwszej liceum i mówiłam, że przeniosę się do klasy wojskowej. Powiedziałam raz i usłyszałam to co zawsze.

"Nie dasz rady."
"Jesteś zbyt leniwa."
"Jesteś wrażliwa."
"Po co Ci to?"
"Kobiety nie powinny robić takich rzeczy."

I tak w kółko.

Czy zdają sobie sprawę z tego że się mylą?

Czas to jest pistolet.

-Cześć mała! - słyszę i dostaje nagle kuksańca w żebra.

To Szymon, syn mojej sąsiadki u której właśnie bawiłam się z kotami. Jest starszy ode mnie o jakieś 10 lat i jego ulubionym zajęciem jest dokuczanie mi w taki sposób jakby był moim rodzonym bratem.

-Co robisz? - pyta z tajemniczym uśmiechem.
-Bawię się. - odpowiedzialam.

Byłam wtedy mniej więcej w wieku około 10 lat a on 20.

-Mam fajniejsza zabawę. Chodź. Pokaże Ci.

Przez chwilę zastanawiałam się czy to nie jest jakiś podstęp i czy za chwile nie złapie mnie za nogi i będzie trzymał tak długo aż zacznę błagać o litość.

-No nie bój się!  Chodź! - zaśmiał się widząc mój niepokój.

Poszliśmy na polanke pomiędzy jego domem a terenem wojskowym. Czekal tam na nas jego brat - Łukasz. Trzymał w rekach srebrny pistolet i celowal w niebo.

-Chcesz spróbować postrzelac?  - zapytał.

Kiwnelam głową.

-Tylko ostrożnie. To jest spust. Nie pociagaj za niego i nie dotykaj dopóki nie powiem. Celuj tylko w niebo, żebyś nikogo nie zabiła. I uważaj na odrzut. Najlepiej złap obydwoma rękami. Dobrze.

Pistolet wydawal mi się cięższy niż przypuszczałam. Trzymałam go teraz obiema rękami i celowalam w niebo. Za mną stał Łukasz i podtrzymywal lekko moje łokcie.

-Teraz pociagnij za spust.

Gdy to zrobiłam pistolet lekko mną szarpnal. 

-Uuuu! Co za strzał! - krzyknął Szymon - Dobrze ze akurat żaden samolot nie startował bo byś go zestrzelila.

I tak oto pierwsza lekcja strzelania zaliczona...



czwartek, marca 08, 2018

Wojskowe zapałki.

Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy dostałam od Ciebie wojskowe zapałki jak z filmów z Johnnym Deepem, który odpalał je od zębów. Podjechałeś samochodem z kolegą i mówisz mi, że stara dupa juz ze mnie. Jak zwykle mi dokuczasz, jak starszy brat, a ja to ignoruje. Jadę na obóz i pakuje zapałki, manierke, śpiwór i mapę. Zapominam o Tobie. Ty w tym czasie znajdujesz żonę. Rodzą wam się dzieci. Gdy mnie spotykasz juz się nie uśmiechasz, nie odzywasz się. To najlepszy prezent jaki od Ciebie dostałam.

wtorek, marca 06, 2018

Deszczowa noc gdzieś na końcu świata.

Nadchodzi zmrok. Zbieramy liście trawy i gałęzie,  żeby zbudować szałas w którym spokojnie zasniemy, rozpalić ognisko i trochę się ogrzać. Gdy szałas jest już gotowy zaczyna padać deszcz. Przykrywamy go więc swoimi plaszczami przeciwdeszczowymi i wchodzimy do śpiworów. Eweline znam od podstawówki, kiedyś się przyjaznilysmy. Lezymy same w ciemnym lesie. Tu jest bezpiecznie, tu nie ma ludzi i kabla od żelazka Twojego ojca. - myślę sobie. Mnie też już nie przeraża nieprzenikniona ciemność. Najgorsze co może nas spotkać to jedynie jakiś dzik szukający jedzenia. Tu nie ma kabla od żelazka Twojego ojca. Chwilę rozmawiamy i zapadamy w sen. To był męczący dzień, a nad świtem musimy wyruszyć w drogę. Kompas trzymam w kieszeni. Jeśli jutro nie wrócimy to zaczną nas szukać. Ale wrócimy, zawsze wracamy. Jesteśmy harcerkami, las to nasz dom, jutro wrócimy do obozu i wykapiemy się w jeziorze, zjemy ciepły posiłek. A gdy obóz się skończy wrócisz do swojego ojca z kablem od żelazka w ręku, a ja przyjdę do Ciebie mając nadzieję, że nie będzie go w domu i znów pójdziemy na spacer nad morze lub do lasu. Las to nasz dom.

Potrzebuję odrobiny adrenaliny.

To uczucie wraca do mnie jak gorączka - że zapomniałam o czymś ważnym i powinnam teraz biec jak najdalej, uczyć się strzelać i nurkować w ciemne korytarze. Powinnam tam być, na jakiejś misji, ktoś mnie potrzebuje, dodatkowej pary rąk. Powinnam iść jak najprędzej na komisje wojskową i znów czuć jedynie smutek i wolność, ale nie przyjmą mnie. Jestem przecież wariatką... No cóż nie wydaje mi się to sprawiedliwym określeniem. Bo czy nie jestem taką samą wariatką jak Ci którzy zgodzili się na misje w Iraku, albo Afganistanie? I znów czuję się jak dziecko, które bardzo czegoś chce ale nie może tego dostać, po raz pierwszy od dawna zbiera mi się na płacz. "Piczku materi"- szydzę - znów nie zasnę, muszę gdzieś biec, coś zrobić. Nierealne marzenia. Czeka mnie nudna przyszłość.

-Zapisałam się na kurs barmański. - mówię przyjacielowi.
-Oj, Wisienka. Ty już wszędzie i wszystkim byłaś. Wizażystką, tajną agentką i jeszcze barmanem chcesz zostać? - śmieje się.
-Czemu nie? Jak wyrobię prawko to jeszcze taksówkami trochę pojeżdżę.
- I książkę napisz. Chętnie przeczytam.

- Niech zgadnę... - mówi Merlin. Jest anarchistą, pełnym adrenaliny we krwi, mimo wszystko nie boję się go.- Pochodzisz z dobrego, bogatego domu.
-Nie, nie jesteśmy bogaci, ale też nie biedni. Skąd ten wniosek?
-Nie jesteś przypadkiem trochę rozpuszczona?
-Nie sądzę... - odpowiadam i szybko analizuję swoje życie.

Bo jeśli coś chciałam - musiałam na to zapracować, tak było od małego. W wieku 16 lat jeśli chciałam mieć pieniądze to musiałam iść do pracy i sama je zarobić. Rodzice jednak nie odmawiali mi nigdy jedzenia, wody, albo ubrań - chyba, że były za drogie, wtedy sama musiałam je kupić.
W podstawówce pomagałam w gospodarstwie i opiekowałam się młodszą sąsiadką, w gimnazjum roznosiłam ulotki, a w liceum pracowałam na zmywaku, w call center, jako opiekunka i sprzątaczka.
Jednak nie jestem Merlinem, zatwardziałym anarchistą, który nie miał rodziny i nikt nigdy mu nie pomagał finansowo... Zresztą nie tylko finansowo.

-Trzy razy celowałem w głowę, ale broń wypaliła dopiero za czwartym razem. W ten sposób przestrzeliłem sobie rękę. - opowiada.

Jednak żle go oceniłam. - myślę.

piątek, lutego 02, 2018

granica

-Ty nie jesteś schizofreniczką, nie jesteś chora. - mówi wyciągając coś z lodówki.

Siedzimy w kuchni i palimy papierosy. Dziś popielniczka odbija światło słoneczne tworząc tęczę na ścianach. Przyglądam mu się badawczo, czekam aż mi wytłumaczy co jest ze mną nie tak, ale on więcej już nic nie mówi. Ja też już nie chce tego słuchać, przerabiać po raz tysięczny te same tematy. Pozostają otwarte. Nie pytam go gdzie był i co robił, on nie pyta czemu płaczę. Przytula mnie i łapie za rękę. Tyle mi wystarczy by się uspokoić.

-Niektórzy faceci skrywają swoje uczucia. - tłumaczy. Ale nie wiem o kim mówi i po co to mówi, Nie chce wiedzieć.

-To jednak nie była schizofrenia. Bardziej prawdopodobne, że to borderline. Osobowość z pogranicza. - tłumaczy mój psychiatra. Osiem lat - tyle zajęło stwierdzenie tego, że to jednak nie schizofrenia. Nie jestem nawet na niego zła. Na nikogo. I tak nic nie czuje. Jestem martwa w środku. Lepsze to od bólu.

Dziewczyna z pracy wykrzykuje w moją stronę najgorsze wyzwiska. Przez chwilę mam wrażenie, że krzyczy o sobie, a nie o mnie. Odrobinę bawi mnie jej wykrzywiona twarz. Olewam to, ale to ją coraz bardziej nakręca. Więc krzyczy dalej. Mogłaby tak godzinami. Niech krzyczy. Przecież i tak nic nie czuje. Zmywam się stamtąd dopiero kiedy zdaję sobie sprawę, że za chwile być może się na mnie rzuci jak wściekły pies. Ne muszę przez to przechodzić. Marnowanie czasu i energii. Rzadko kiedy wybucham. W ogóle ciężko mnie wytrącić z równowagi.

poniedziałek, stycznia 29, 2018

people like you fuck people like me fuck people like you

Trzęsą jej się ręce, zaciąga się nerwowo papierosem. I zaczyna swoją historię.
-Wydawał się miły i normalny. Wiec jak skończyłam prace poszliśmy razem do klubu. Zalil się na swoją żonę i dzieci, mowil że bierze rozwod. W końcu pojechaliśmy do niego. Nad ranem powiedział ze jeśli chce mogę już iść. Zadzwoniłam po znajomego żeby po mnie przyjechał ale on nie chciał mi podać adresu. Nagle strasznie się wkurzył. Zaczął mnie bić,  dusic. Powiedział ze utopi mnie w wannie. Nie chciał mnie wypuścić z domu. Mówił ze zawiezie mnie do lasu i zabije. Zadzwonił po jakiegoś znajomego i mówił żeby wziął sprzęt do tortur. Ucieklam przez taras, przez płot choć złapał mnie za nogę i nie chciał puścić.

Przyglądam się jak próbuje zachować spokój mówiąc o tym. Wiem ze nie jest moja przyjaciółka i nigdy nie będzie. Tu nie mozna nikomu ufac. Przytulam ją żeby mogła poczuć ze jest przy mnie bezpieczna, że nigdy jej nie skrzywdze. Przypominam sobie jak kiedys chciałam zmieniać świat. Jak się dziwilam czemu ludzie krzywdzą innych. Kiedy miałam jeszcze nadzieje.


czwartek, października 26, 2017

Szpital psychiatryczny.

młodzi

my bez serca młodzi a już starzy
chcemy tylko tańczyć i milczeć
życie szarpie nas jak kły wilcze
lecz któż pozna to po naszej twarzy

kochać pragnąć kłamstw odwieczna gama
nasz słownik ich nie zawiera
i po cóż mielibyśmy kłamać
albo umierać

Maria Pawlikowska Jasnorzewska


-Jak się czujesz?
Beznadziejne pytanie.
Lepiej spytać czy chce coś przeciwbólowego.
Ordynator szpitala był łysym mężczyzną mniej więcej w wieku moich rodziców.
-Może być.- odpowiadam od niechcenia.
Nie mam ochoty z nim rozmawiać, ani tu być, w ogóle nie mam ochoty BYĆ.
Chce przespać ten miesiąc albo i rok.
-Słyszysz głosy? Każą Ci się zabić?
-Nie.
-Chcesz się zabić?
-Tak.
"Chętnie, poproszę." - dodaje w myślach. Może pomożesz?
-Myślę, że powinnaś tu zostać, przez jakiś czas. Tu na oddziale młodzieżowym.
Nie mam sił protestować więc milczę, właściwie wszystko mi jedno.
Oddaje rzeczy pielęgniarkom, a one wszystko przeszukują.
-Proszę do toalety. Rozbierz się do naga. Dobrze. Teraz kucnij.
Nic tu nie przemycę.
Już wiem że zaraz znajdą tabletki przeciwbólowe w portfelu i zrobią awanturę.
-Po co to Pani?
-Na ból głowy. - kłamię.
-Konfiskujemy.
Pierwszy tydzień mogę chodzić jedynie w piżamie.
Dostaje łóżko na czteroosobowej sali.
Dziewczyna obok maluje usta czerwoną szminką i z zaciekawieniem na mnie spogląda.
-Za co tu jesteś? Niech zgadnę! Samobójstwo?
-Nie. - odpowiadam.
-Więc?
-Schizofrenia.
-O! U mnie też podejrzewają schizofrenie.

Znieczulica.

Kiedyś spotykałam ciekawych ludzi, nie to co teraz.
Czy to ja się zmieniłam czy moje otoczenie?
Kiedyś byłam bardziej zamknięta w sobie, bardziej skryta, teraz jestem otwarta i towarzyska.
Coraz mniej tajemnic do odkrycia.
Nikt i nic nie chwyta mnie za serce.

Po co w takim razie się znieczulam?

czwartek, września 28, 2017

poniedziałek, września 04, 2017

-Powinnaś napisać książkę o swoim życiu. - mówi odpalając kolejnego papierosa.
-Jestem zbyt leniwa.. Chociaż może kiedyś napisze. - odpowiadam.

Ale nie umiem. Nie chce żebyście wszyscy wiedzieli kim jestem naprawdę.





don't you know you're such a fool
to keep on acting like you do
you're a fool to play things cool
when you've got everything to lose
you hurt the ones you love the most
every time you lose your head
hurt the ones you love the most
every time you lose your head
well you shoot them down when they're too close
and you've lost another friend
told the girl you love the best
she could never get inside of you
told the girl you love the best
she could never get inside of you
and you started to regret
and you began to think things through
lord what a stupid thing to do
what a stupid thing to do
lord what a stupid thing to do
what a thing for me to do
what a thing for me to do
lord what a stupid thing to do
what a thing for me to do

czwartek, lipca 06, 2017

Królowa życia.

Mam pewien talent, a mianowicie talent do poznawania nowych ludzi. To bez znaczenia czy wychodzę gdzieś sama na imprezę czy ze znajomymi, zawsze przydarzy się okazja do zaczepienia kogoś nowego lub na odwrót - ktoś zaczepi mnie.
Wierzę w ludzi, w ich bezinteresowność i chęć zaprzyjaźnienia się. Większość z nich czuje się strasznie samotnie. Ja tak samo.


niedziela, lipca 02, 2017

Chce czuć.

Za oknem robi sie jasno. Dziś już nie zasne. Czuje na sobie jego perfumy. Zażenowanie zabijam śmiechem. Było nam dobrze przez chwilę. Ot taki kulturalny i ugodowy mężczyzna. Nagle przeszywa mnie ból. Boli żebym wiedziała że żyje. Żyje. Pełną piersią. Przesuwam swoje granice. Chce pójść o krok dalej. I dalej. Dalej. Chce czuć jak moje płuca wypełniają się tlenem. Aż do zachłyśnięcia. Chce upadać i kaleczyć kolana. Chce czuć. Chce czuć dziś Ciebie w sobie.

niedziela, czerwca 18, 2017

Wielki come back.

-Mamo zrobisz mi fryzure? - pytam.
Mam teraz o wiele lepszy kontakt z rodzicami niż kiedyś. W gimnazjum ciągle sie z nimi kłóciłam, w liceum juz troche mniej. Teraz prawie wcale - moze dlatego że jestem juz pełnoletnia i więcej mi wolno.
Mama zrobiła mi dwa koczki na głowie, wyglądałam dość oryginalnie - tak jak lubie. Wychodze z domu bez makijażu, ubieram czarne, brokatowe trampki, czarną koszulke i krótkie spodenki. Od niedawna mam kolczyk w nosie i od dłuższego czasu w ustach. Jadąc do szkoły przypominam sobie że miałam dziś odwiedzić koleżankę i wpadam na głupi pomysł by zabrać do niej coś ciekawego. 3mmc - podobno działa jak mefedron i jest legalny. Koleżanka podała mi kiedyś numer do kolesia który to rozwozi jak pizze więc szybko odnalazłam ten numer i zadzwoniłam. W szkole dobrze mi poszło. Zaliczyłam to co miałam zaliczyć przed końcem roku szkolnego. Potem wyszłam na pociąg - z kolesiem od 3mmc umówiłam się w Sopocie. Niedaleko dworca był klub więc powiedziałam mu, że tam na niego poczekam. Kupiłam piwo i usiadłam na kanapie ciesząc się że po tak długiej przerwie znów będe mogła poczuć się jak po mefie. Po jakimś czasie do klubu weszły trzy dziewczyny. Zagadałam i dosiadłam się do nich. Pograłyśmy w scrabble i zmyły się do domu. W końcu przyjechał dostawca.
-To naprawdę dobry towar.- mówi.
-Koleżanka mi mówiła żebym nie brała tego od Ciebie bo mnie wykręci.
Roześmiał się.
No dobra - myślę sobie - jeżeli ma mnie wykręcić lepiej żeby to było przy kimś znajomym. Jadę więc do pracy Sarny - mojej koleżanki. Okazało się że czeka na nią też jej kuzyn który nas odwiezie do domu. Zamówiłam frytki i pepsi po czym poszłam do toalety wypróbować zakupiony specyfik. Wracam. Frytki już czekają na mnie na stole. Czuje euforie - zupełnie jak po mefie i prawie dostaje orgazmu. Chyba musze mieć dziwną minę ale staram się zachować pozory. Nigdy w życiu mi tak dobrze nie smakowały frytki. Sarna poszła się przebrać po pracy i już za chwilę wsiadaliśmy do samochodu. Nocowałam u niej. Nie spałam 30 godzin, 18 godzin byłam na haju a przez 12 wszystko to odsypiałam... Od czegoś co sprawia że czujesz się tak pięknie pewnie można się łatwo uzależnić dlatego obiecałam sobie że znów zrobie krótką przerwe od takich rzeczy.

poniedziałek, kwietnia 17, 2017

He hit me and it felt like a kiss.

Obudziłam się w południe czyli tak jak zwykle. Wynajmowałam tam już pokój od roku - z właścicielami czyli dwoma braćmi odrobinę się zaprzyjaźniłam. Moja była dziewczyna Marysia już ze mną nie mieszkała. Zrobiłam sobie jak co dzień kawę. Art - jeden z braci miał dziś iść do lekarza - chorował na wirusowe zapalenie wątroby typu C. Wdrapałam się po schodach i stanęłam przed drzwiami jego pokoju. Często spałam z nim w jego pokoju, oglądaliśmy razem do późnej nocy filmy lub jaraliśmy trawkę. Czasem gdzieś razem wychodziliśmy jednak najczęściej zaszywaliśmy się w jego pokoju - on grał na laptopie a ja czytałam książki leżąc na podłodze. Zapukałam. Nie usłyszałam jednak żadnej odpowiedzi, mimo wszystko weszłam do środka. Pokój był mały i ciemny, na środku stał stolik na laptopa a obok fotel, na podłodze w kącie leżała duża kolorowa poducha z materiału wypchana sianem, obok drzwi na balkon stała szafka na różne pierdoły a tuż obok wejścia skrytka na szyfr która prawdopobnie była skradziona z jakiegoś lotniska (przechowalni bagażu). Na jednej ścianie wisiał ogromny kolorowy motyl a na drugiej materiał w dziwne orientalne wzory, koło ściany stało łóżko a na łóżku leżał Art. Podeszłam do niego i usiadłam obok na podłodze. Spał niczym nie przykryty w codziennych ubraniach.
- Hej Artusiu! Musisz wstawać.-powiedziałam głaszcząc go po głowie.
Art tylko mruknął, zamlaskał i przewrócił się na drugi bok. Rozczulił mnie odrobinę ten widok dlatego znów go pogłaskałam po głowie jak dziecko i powiedziałam :
-Kocham Cię Artusiu.
Wtedy się odezwał.
-Wiśnia. Przestań. Ranisz mnie.
Ja? Ranie?- przemknęło mi przez głowę.
-Czemu?-spytałam zaskoczona.
-Nie będziesz ze mną szczęśliwa.-odpowiedział.
Kiedyś użył dokładnie tego samego sformułowania w rozmowie na temat mojego związku z Marysią. "-Nie jesteś z nią szczęśliwa. Prawda?"- pytał a ja potwierdziłam.
-Czemu?-spytałam ponownie bo nagle w głowie miałam same znaki zapytania.
-Wyjdź stąd.-uciął.
Wstałam z podłogi i usiadłam w fotelu.
-Nie wyjdę.-odpowiedziałam stanowczo by zrobić mu na złość.
Art nagle zerwał się z łóżka. Podszedł do mnie i złapał za ubrania przyciskując mnie plecami do skrytki. Przez chwilę tak trwaliśmy w bezruchu po czym szarpnął mną, wywlókł na korytarz i zrzucił ze szczytu schodów. Upadłam uderzając plecami o przeciwległą ścianę na półpiętrze. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić stał już nade mną. Gdy próbowałam się podnieść kopnął mnie w klatkę piersiową i znów wylądowałam bezbronna na podłodze. Złapał wtedy mnie za włosy i ściągnął po reszcie schodów na sam dół aż do mojego pokoju.
-Podaj mi numer telefonu swojej matki!-krzyknął.
-505...190...-zaczęłam bełkotać ze strachu ale nie potrafiłam sobie przypomnieć całego numeru.
-Podaj mi numer swojej matki!-znów krzyknął policzkując mnie.
Zanim zdążyłam się odezwać znów dostałam w twarz. Wtedy mnie puścił i usiadł niedaleko na pufie. Wstałam z ziemi. Zobaczyłam że w całej tej szarpaninie porwała mi się nowa bluzka którą miałam na sobie. Usiadłam naprzeciwko niego na łóżku zastanawiając się co teraz zrobi. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu wstał i wyszedł. Wtedy właśnie podjęłam decyzję że nie mogę dłużej tam mieszkać. Ubrałam płaszcz, buty i wyszłam z domu. Pojechałam do mojego przyjaciela Fizysa. Potem następnego dnia przyjechałam po to by zabrać swoje rzeczy ale nikogo nie zastałam w domu. Dopiero tydzień później gdy ponownie zamieszkałam z rodzicami spotkałam Art na ulicy. Miał złamaną nogę w gipsie, uśmiechnął sie na mój widok i zaczepił jakby nic nigdy się nie stało.
-O! Wiśnia! A ja akurat do Wejherowa jade... (itd itp)
-Podpiszesz mi się na gipsie?-spytał wyciągając markera.
-Musze iść.-skłamałam. -Spieszę się.






Siedziałam na pomarańczowej, brudnej kanapie i piłam piwo gdy Fizys mówił:
-Zaczynają mnie wkurwiać ludzie którzy boją się do kogokolwiek odezwać albo zaczepić bo ktoś może to zrozumieć w nieprawidłowy sposób. Ludzie się boją wysłać sobie nawet durną wiadomość na różnych portalach bo jeszcze ktoś za dużo sobie pomyśli, że może komuś się podoba, że może kogoś zainteresował.
-Większość ludzi boi sie co ktoś o nich pomyśli a prawda jest taka że żadko kiedy ktoś o nich myśli. Ludzie najczęściej myślą o sobie samych.- skwitowałam.

piątek, marca 10, 2017

10 marca 2017

Kiedyś nie zwracałam wielkiej uwagi na wygląd. Dopiero pod koniec gimnazjum bardziej się nim zaczęłam przejmować. Prostowałam wtedy sobie włosy, gdyż uważałam, że śmiesznie wyglądam z pokręconą grzywką. Pierwszych kosmetyków zaczęłam używać dopiero w liceum jak i również farbować włosy na rudo, oraz bardziej zwracać uwagę na ubiór.

Teraz uwielbiam trwonić pieniądze na ubrania i inne dodatki, a dawniej było to dla mnie zbędne. Moja mama wybierała mi ciuchy, a ja byłam z tego zadowolona, o ile nie było to nic różowego, gdyż nienawidziłam tego koloru. Jak każda kobieta chce się podobać innym, a w szczególności sobie. Nie byłam nigdy chuda, lecz w liceum jeszcze bardziej przytyłam. Codziennie mówię sobie, że przechodzę na dietę i na tym się kończy. Gdy zamieszkałam na rok sama schudłam do mojej idealnej wagi, pewnie dlatego, że nie miał mi kto gotować, a nie jestem w tym najlepsza, również budżet miałam ograniczony. Znacie takie powiedzenie: "jestem gruba bo mnie na to stać"? No właśnie. Jednak po powrocie do domu szybko wróciły mi zbędne kilogramy.

Lubię odrobinę styl rockowy/punkowy bo w końcu słucham takiej muzyki. Jednak wolę mówić, że mój styl to tak zwana "brudna elegancja", żeby nie utożsamiać się z żadną subkulturą, choć gdybym już miała wybierać pewnie byłabym oi'owcem. Co prawda przez jakiś czas po śmierci kuzyna w Afganistanie na misji byłam obrażona na cały kraj i nie wywieszałam flagi w święta na znak buntu to jednak teraz czuję się patriotką. Nie jestem pewna, ale gdy pewnego razu rozmawiałam z żoną mojego kuzyna (która bardzo szybko stała się wdową) powiedziała mi żebym przeznaczyła 5 lat swojego dorosłego życia w prezencie dla kogoś - nie jestem pewna czy tak było bo nie brałam wtedy leków i równie dobrze może to być moja halucynacja. Szczerze mówiąc nie pogardziłabym jakimś wojskowym i to nawet nie dlatego, że dobrze zarabiają, lecz dlatego, że ich podziwiam.

Zapomniałam wcześniej dodać, że już z nikim nie jestem. Chłopak o którym wcześniej pisałam zerwał ze mną niedawno ponieważ przeszkadzało mu to, że jestem agnostyczką i mam większy pociąg do kobiet niż do mężczyzn. Trudno, i tak nie robiłam sobie nadziei na nic poważnego.

poniedziałek, lutego 27, 2017

Pierwszy seks.

Było lato. Właśnie ukończyłam gimnazjum, a moi rodzice wyjechali na jakieś biznesowe spotkanie zostawiając mnie samą na weekend. Zaprosiłam więc na noc swoją przyjaciółkę.

-Myślisz że sprzedadzą nam tu alkohol bez pytania o dowód? - spytała gdy stałyśmy już pod sklepem.
-Możliwe. Po prostu sprawdźmy. - odpowiedziałam wchodząc do sklepu.

Takim oto sposobem zaopatrzyłyśmy się w kilka tanich win - nigdy wcześniej nie byłam w posiadaniu takiej ilości napojów procentowych. Przyszłyśmy do mojego domu, było już dość późno i usiadłyśmy do komputera, konsumując pierwszą butelkę. Już wcześniej troche pisałam z kolesiem który niedaleko mieszkał i był punkiem.

 -Może spytać się go czy by z nami się teraz nie spotkał? Co ty na to?
- Dobry pomysł odpowiedziała.

Umówiłyśmy się z nim na placu zabaw. Była już noc a my trochę już wypiłyśmy. Przyszedł i z nim pogadałyśmy aż uznałyśmy że dobrze by było gdyby na chwile do nas wpadł i pomógł nam obalić wina. Strasznie się upiłyśmy. Moja przyjaciółka gdzieś na chwilę zniknęła a ja walnęłam się na łóżko gdyż nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Zaproszony punk skorzystał z tej okazji i ściągnął mi spodnie po czym we mnie wszedł.
-Jesteś dziewicą? - spytał, a ja zobaczyłam na jego twarzy zdziwienie.

Nic nie odpowiedziałam, chyba po prostu dlatego, że nie byłam w stanie mówić. Kręciło mi się w głowie i jedyne co chciałam robić to leżeć nieruchomo na tym łóżku. W końcu ze mnie zszedł i wyszedł z pokoju. Nie mam pojęcia ile czasu minęło gdy odzyskałam świadomość - może godzina.
Wstałam z łóżka i poszłam poszukać swojej przyjaciółki. W jednym z pokoi na ziemi leżał ten chłopak - pił piwo i oglądał telewizje, jednak mojej przyjaciółki nigdzie nie było. Wyszłam z domu i skierowałam się na podwórko. Leżała na trawie w moim ogródku.

-Szukałam Cie.
-Prawie cały czas tu byłam.-odpowiedziała.
-Zgwałcił mnie. - wybełkotałam bo żadne inne określenie tego co się stało nie przyszło mi do głowy.

Wybuchnęła płaczem. Wzięłam ją za ręke i chciałam zaprowadzić do domu ale usiadła na klatce schodowej i dalej płakała.

-Zabije go.- w końcu wydusiła.

Próbowałam ją jakoś uspokoić ale ona zerwała się z podłogi i weszła do mieszkania.

-Wypierdalaj stąd!- wrzasnęła do chłopaka który nadal leżał sobie na podłodze i oglądał telewizje.
-Wypierdalaj! - znów krzyknęła.

Podniósł się z ziemi i wyszedł, a ona dalej płakała - za nas obydwie bo ja nie zawsze potrafię.

sobota, lutego 04, 2017

Opuszczony teren wojskowy.

Szłyśmy polami, dobrze znaną mi drogą. Miałam wtedy jakieś 16 lat, tak jak i moja przyjaciółka z gimnazjum. Gdy dotarłyśmy do skraju lasu skręciłyśmy ostro w lewo. W oddali było już widać dwie duże kolumny. Na jednej z nich niedawno ktoś wymazał napis sprayem "Jebać Wiśnię" ale nie mam pewności czy to chodzi o mnie. W końcu znalazłyśmy się już na opuszczonym terenie wojskowym gdzie kiedyś stacjonował mój dziadek. Przed budynkami stała dość spora tablica z napisem " teren prywatny". Budynki były pomazane i rozpadały się ze starości. W niektórych pachniało benzyną a na ścianach widniał napis "zakaz palenia". Chwilę włóczyłyśmy się po dawnym laboratorium chemicznym a potem wdrapałyśmy na górkę za którą był bunkier którego korytarze wchodziły w głąb ziemi. Weszłyśmy do środka i od razu naszą uwagę przykół szkielet leżący na betonowej posadzce. -Myślisz że to mógł być człowiek? -Nie wiem. Wygląda jak szkielet czyjejś klatki piersiowej. -Idę zobaczyć czy tam dalej nie ma tego więcej. Nie było niczego więcej, tylko ta klatka piersiowa a wlaściwie jej szkielet. -Lepiej stąd idźmy zanim pozabija nas jakiś psychopata. -Tylko zrobie zdjęcie. Wyszłyśmy przed budynek. -Ciii... Słyszysz?-spytałam. Obydwie zamarłyśmy gdy zza górki niedaleko nas wyjechał czołg. Moja przyjaciółka wpadła w panike i przez chwilę zerwała się do ucieczki. Ja tylko stałam oniemiała. -Chodźmy tak żeby nas nie zauważyli.-powiedziałam i pociągnęłam ją za ręke w odwrotnym kierunku. Truchtem pokonałyśmy całą drogę aż do mojego domu. Tej nocy nie spałam spokojnie.


czwartek, stycznia 19, 2017

Misz masz.

Wiśnia nie wierzy w miłość. Wierzy w przywiązanie, przyjaźń, w przeróżne uczucia, ale nie miłość. W zakochanie wierzy i obietnice, szczególnie bez pokrycia. Wiśnia uważa, że nie jest zdolna do miłości, kocha swoją rodzinę, ale tylko, gdy bierze leki, bez leków nie czuje nic oprócz wolności i samotności. Ludzie zawsze odchodzą w ten lub inny sposób. Możesz złapać ją za rękę, możesz być obok, ale ona jest duchem daleko od Ciebie i raczej tego nikt nie zmieni.

Tynk odpadał z białych szpitalnych ścian, rozwiesiłam nad swoim łóżkiem wiersze Rafała Wojaczka i plakat Gorillaz. Wrzask przerwał melancholijne rozmyślania. Wyszłam na korytarz. Tylko płacz i chaos. Jeden z pacjentów walił pięściami w ścianę. Ej, co ona Ci złego zrobiła? Przybiegli i związali go w kaftan, położyli na łóżku. Proszę się rozejść! Szarpał się, aż się wyszarpał i znów musieli go wiązać. Cisza. Być może zmęczył się i zasnął. Ahhh..,. ile bym dała za to żeby przespać kilka lat. Rano kawa zbożowa z kanapkami i leki. Przyzwyczajam się do tak wczesnego wstawania. Potem trzeba coś nabazgrać, zmalować, lub nawlec kolczyki na nitki. Artystyczna ze mnie duszyczka. Kolejny pamiętnik zapisany. Potem spalę wszystkie pamiętniki, nic z nich nie zostanie, może to i dobrze, czasem lepiej nie wracać do niektórych rzeczy i zostawić to za sobą.

Teraz od jakiegoś czasu jestem z kimś, również choruje na schizofrenie. Dziwnie stabilnie mi. Dobrze mi. Walczę z demonami. Nie kochamy się, ale jesteśmy razem. To chyba dobrze mieć kogoś? Dobrze być z kimś?

Jestem w pracy i zrobiłam sobie przerwę na papierosa. - Tak szczerze mówiąc raz wezwałem policję jak mnie i kumpla wywalili z domówki. Powiedzieliśmy, że jakaś strasznie głośna impreza jest i przed budynkiem leżą butelki ze sreberkami. - opowiadał kolega z pracy. - Ja raz sama siebie podałam na policję. - wtrąciłam. - Serio? - Tak. Poszłam i powiedziałam, że jarałam trawkę z dwoma kolegami. Policjant spojrzał się na mnie zdziwiony mówiąc : "U mnie w domu nigdy nie było narkotyków." A ja na to, że mu zazdroszczę. Kojarzył moją mamę, chyba ją znał bo jest nauczycielką...




poniedziałek, stycznia 02, 2017

Gej to najlepszy przyjaciel kobiety.

A dlaczego? Bo to tak jakby dziewczyna z jajami, faceci nie tolerują ponieważ wizualnie im się nie wpasowuje, a kobiety uwielbiają ponieważ wszyscy lubią zwariowane suki, które na wiele stać.
Przyjaciela geja mam i ja. To wyjątkowa osoba, bardzo dla mnie ważna. Lubie łapać z nim magiczne chwile, zachwycać się światem i upajać chwilą. Jego zdanie wiele dla mnie znaczy. Ładnie się wysławia, aż miło się słucha i jest cholernie inteligentny. Oby ta przyjaźń przetrwała jak najdłużej.

piątek, grudnia 30, 2016

Teren wojskowy, wstęp (nie całkiem) wzbroniony.

Szłyśmy razem polami, ciepły wietrzyk wiał mi w twarz, a plecak z rolkami ciążył  na ramionach. Rozglądałam się czujnie wokół, gdyż bałam się, że nagle pogoni nas jakiś dzik. Malwina wyglądała na spokojniejszą i pewniejszą siebie, była starsza ode mnie i pewnie nie raz zakradała już się na teren wojskowy.
-Musimy przejść przez to pole, tam jest dziura w płocie na teren wojskowy, przejdziemy kawałek przez las aż dotrzemy do leśnej drogi koło bunkrów.
-Okej. - odpowiedziałam podekscytowana, zazwyczaj mało mówiłam, wolałam działać lub rozwijać wyobraźnię.
Nie bałam się tego, że mogą nas złapać, jedyne co mnie przerażało to dziki. Wojskowi wbrew pozorom byli mili. Zazwyczaj poważni panowie od razu miękli gdy przynosiłam im pod bramę owoce z ogrodu i świeże ciasto, śmiali się i żartowali. Czułam się przy nich wtedy bezpiecznie.
Przeszłyśmy przez dziurę w płocie, uważałam by nie zahaczyć o wystające pręty ubraniem, bo mama by załamała ręce że znowu wracam z podwórka jak z pola bitwy. W lesie było ciemno, światło słoneczne nie docierało przez gęsto rosnące drzewa, czuło się w nim coś magicznego, każdy chrzęst gałązki przypominał o tym, że możliwe, że nie jesteśmy tam same. W końcu dotarłyśmy do leśnej drogi i założyłyśmy na nogi rolki. Chwilę, a może trochę dłuższą chwilę jeździłyśmy na rolkach wzdłuż leśnej ścieżki, gdy zza zakrętu wyłonił się ogromny, zielony pojazd. Ciężarówka zatrzymała się kawałek przed nami, a my dałyśmy nura w krzaki, myśląc, że może jeszcze nas nie zauważyli.
-Widzę was. Co robicie na terenie wojskowym? - żołnierz wysiadł z czołgu i szedł w naszą stronę.
Zrezygnowane wyczołgałyśmy się z krzaków.
-Zgubiłyśmy się. - skłamałam.
-Nie możecie tu przebywać, odprowadzę was do głównej bramy. Dobrze?

Moi obydwaj dziadkowie również byli wojskowymi. Z jednym z nich (ojcem mojej mamy) byłam bliżej, niż z drugim. Dziadek Tadek opowiadał mi o swojej służbie w wojsku, o tym jak skakał ze spadochronem, widać było, że to były szczęśliwe czasy w jego życiu. Lubiłam słuchać jego opowieści. To w jaki sposób o tym mówił wypaliło na mnie pewien ślad jak na dywanie w jego pokoju, gdy jego znajomy zapalił papierosa i żar zleciał na podłogę. Wszyscy moi znajomi uwielbiali dziadka Tadka, a ja byłam trochę o niego zazdrosna. Wciąż brakuje mi go i jego opowieści...

poniedziałek, listopada 21, 2016

Podobno praca jeszcze nikogo nie zabiła - ale czy warto ryzykować?

Mam pracę. Jestem zatrudniona na zmywaku. Zmywam talerze płaskie, głębokie, małe, duże, szklanki okrągłe, kwadratowe, małe i duże, kieliszki małe i duże, sztućce i inne rozmaitości a potem wkładam do odparzarki. Najgorsze są szklanki z cukrem w środku - cukier drażni skórę dłoni i jest szorstki.
Pracuję z Malwiną, to dawna znajoma jeszcze z dzieciństwa. Gdy byłam dzieckiem nie chciałam zostawać w żłobku więc mama oddawała mnie codziennie pod opiekę sąsiadki która miała gospodarstwo, czyli mamie Malwiny, Szymona i Łukasza. To właśnie u nich nauczyłam się wszystkich najważniejszych w życiu rzeczy. Pomagałam tam sprzątać, zajmowałam się zwierzętami i opiekowałam się ich chorym bratem Błażejem. Błażej był unieruchomiony, nie mówił , nie poruszał się, jadł jedynie pokarm podawany mu przez słomkę w nosie, tylko czasem uśmiechał się gdy do niego mówiłam lub mu czytałam.
Moją pierwszą miłością był za to jeden z braci Malwiny, tyle że nie wiem już czy Szymon czy Łukasz. Chyba Szymon bo pamiętam, że zawsze gdy wracał ze szkoły rozczesywałam i rozpuszczałam dla niego włosy.
Ich mama ma spracowane dłonie, zawsze wydawało mi się że jest to jakiś powód do dumy, gdy ma się takie ręce.
Malwina zadzwoniła do mnie mówiąc : "Chcesz pracę? To przyjeżdżaj tutaj i tutaj jak najszybciej możesz." Więc rzuciłam wszystko i pojechałam. Cieszę się, że w końcu sobie dorabiam, przynajmniej odkładam jakieś pieniądze na prawo jazdy, tylko już jestem trochę zmęczona bo mój organizm nie jest przyzwyczajony do takiego funkcjonowania, teraz gdy to piszę zostało mi pięć godzin snu, by potem wstać, umyć się i pojechać znowu do pracy tak samo jak przez ostatnie trzy dni. No cóż, nie marudzić mi tu i zebrać się w sobie a będzie dobrze.

wtorek, listopada 01, 2016

Plany, plany, plany...

Ostatnio zastanawiałam się nad swoją przyszłością. W tej chwili uczę się w studium wizażu, stylizacji i charakteryzacji. Sporo płacę za tą szkołę, która była właściwie pomysłem mojej mamy. Tak czy siak staram się nie omijać żadnych zajęć i przykładać się. Dziś uczyłyśmy się makijażu egipskiej Kleopatry, który strasznie mi się spodobał (załączam zdjęcie poniżej).

 


Niedługo chce również wyrobić sobie prawo jazdy, jak tylko odłożę sobie na to trochę kasy, przyda mi się, gdy będę pracowała już w swoim zawodzie i będę dojeżdżać do klientek. Myślałam też o tym by skończyć kiedyś szkołę detektywistyczną ale nie jestem pewna czy mogę z powodu mojej choroby - muszę się dopytać o to lekarza. Po za tym nadal chciałabym chodzić na strzelnicę i być może w przyszłości brać udział w jakichś zawodach strzeleckich. Na razie skupie się na szkole, niedługo mamy pierwsze zaliczenia. Życzcie mi powodzenia. ;)



Królewska choroba czyli schizofrenia.

W końcu szukam pracy, nie chce być cały czas pasożytem dla rodziców. Co prawda będę prawdopodobnie musiała zrezygnować ze strzelnicy i kółka teatralnego na które chodzę ale pieniądze są ważniejsze od rozrywki. W sumie odkąd zachorowałam na schizofrenię zaczęłam więcej spać. Często czuje się zmęczona nawet w dzień i ucinam sobie drzemki. Być może to przez leki jestem taka senna. Chorobę tą stwierdzili u mnie w wieku 17 lat. Dostaje z tego powodu co miesiąc rentę. Jak przebiegała u mnie ta choroba? Miałam halucynacje, słyszałam głosy, byłam zamknięta w sobie, odcięłam się od ludzi. Zanim zaczęłam brać leki dużo też kłóciłam się z rodzicami, nie czułam wtedy żadnych więzi. Niedawno odstawiłam na jakiś czas leki i choroba powróciła, gdy je biorę zachowuję się i funkcjonuję normalnie. Jedyny minus ich brania to to, że tyje, mam zawsze kilka kilogramów za dużo, bo też mało się ruszam. Ostatni epizod choroby jaki u mnie wystąpił polegał na tym, że wracając autobusem do domu przejeżdżałam koło promu który odpływał do Szwecji i bez zastanowienia wsiadłam na ten prom. Gdy byłam już na promie i odbiliśmy od brzegu wydawało mi się, że zaraz zginę gdyż ktoś podłożył tam bombę. Jednak gdy już wysiadłam w Szwecji zdrowa (tak jakby) i cała stres ustąpił i wybuchnęłam płaczem. Płakałam tam tak długo, aż jakaś pani wezwała tamtejszą policję. Przyjechali i próbowali mnie uspokoić, jednak jeden z nich bardzo mnie wystraszył ponieważ miał ciemną karnację i skojarzył mi się z talibem. (Talibowie zamordowali mojego kuzyna jak był na misji wojskowej w Afganistanie, mina oderwała mu nogę i wykrwawił się na śmierć.) Zaczęłam przestraszona mówić w języku angielskim, że go pamiętam, chyba właśnie wtedy zdali sobie sprawę, że mają do czynienia z wariatką i jedyne co mogą zrobić to zabrać mnie do szpitala co też uczynili. W szpitalu cały czas musiałam mówić po angielsku, pobrali mi krew i dali pokój. Trzymali mnie tam kilka dni. Moja mama bardzo się zdziwiła gdy próbowała do mnie się dodzwonić a w słuchawce telefonu usłyszała głos kobiety mówiący po szwedzku. Na szczęście miała koleżankę, której mąż był szwedem i do niej zwróciła się o pomoc, stąd właśnie moja mama wiedziała, że zabrali mnie tam do szpitala na obserwacje. Ostatniego dnia nocowałam w hoteliku, miałam własną łazienkę i posiłki, dostałam nawet bilet powrotny, za nic nie musiałam płacić a wszystko było o wysokich standardach. Teraz jest mi trochę wstyd za moje zachowanie, ale wtedy można by powiedzieć, że byłam trochę niedysponowana. Po prostu nad tym nie panowałam. Inna trochę zabawniejsza historia związana z moją chorobą spotkała mnie, gdy przeskoczyłam przez płot na czyjąś posesje by dostać się do jego domu, gdyż byłam pewna, że w środku jest mój kolega któremu chciałam wyznać miłość. Pukałam i pukałam do drzwi bardzo długo, ale nikt mi nie otwierał, w końcu znalazłam drabinę po której wdrapałam się by zajrzeć do okna, a potem zrezygnowana usiadłam pod drzwiami paląc papierosa za papierosem i czekając aż mi otworzy te drzwi. W pewnej chwili usłyszałam, że ktoś otwiera bramkę. Facet stanął jak wryty patrząc się na mnie a ja zapytałam : "Czy jest może Kamil?" "Tu żaden Kamil nie mieszka" - odpowiedział mi. "Naprawdę? Pewnie pomyliłam domy, przepraszam, wie pan jak to jest z zakochanymi, w końcu świętego Walentego to również święto szaleńców. Czy mogłabym już wyjść normalnie przez bramkę czy muszę znów przeskakiwać?" "Odprowadzić panią?" - spytał szczerze zaniepokojony. Odpowiedziałam, że nie i szybko oddaliłam się z tego miejsca choć trochę przerażały mnie mroczne, puste i ciemne uliczki jakimi musiałam iść.

Teraz z powrotem biorę leki i zachowuję się bez żadnych większych odchyleń od normy. Często wiele osób mówiło mi, że to niemożliwe żebym chorowała, że po mnie tego nie widać. Widać, ale tylko czasem, zależy to od mojego samopoczucia. Schizofrenia z języka greckiego oznacza rozszczepienie umysłu, jest wiele jej odmian, ja chorowałam na paranoidalną, a w tej chwili mam stwierdzoną schizofrenię rezydualną czyli taką w której nie ma żadnych objawów pozytywnych (halucynacji i omamów). Wiele osób nazywa ją chorobą królewską, z powodu tego jak się objawia. Nie jestem za to pewna czy da się z tego wyleczyć, słyszałam różne opinie na ten temat, podobno da się, jednak w każdej chwili może nastąpić jej powrót. W tej kwestii chyba muszę się jeszcze trochę do edukować.

niedziela, października 23, 2016

zła wiadomość

-Nie chcieliśmy Ci tego z mamą mówić, ale twój brat się powiesił. Zresztą ty też kiedyś miałaś takie pomysły...- mój ojciec był dość dużym, wysokim, łysym mężczyzną o takich samych oczach jak moje (jasno zielono-brązowe).
No tak, w wieku 16 lat trzy razy próbowałam popełnić samobójstwo, w tym raz tłumacząc się bólem głowy - połknęłam wtedy 30 tabletek przeciwbólowych, innym razem 60.
-Jeszcze byś pomyślała, że to rodzinne.- dodał.
-Czemu to zrobił?- spytałam szczerze zdziwiona.
Kłócił się z swoją mamą i ojczymem o jakieś pieniądze. Najgorzej, że zostawił swoją córeczkę, niedługo kończy trzy latka.
Ojciec był dla mnie trochę jak kumpel. Pijąc piwo opowiadałam mu zazwyczaj o swoich wybrykach. Poznał nawet moją dziewczynę z którą trochę ćpałam. Wiedział o tym i zawsze odgrażał się, że gdyby był moim ojcem na co dzień nie raz już bym od niego oberwała paskiem po dupie.
-Prawdopodobnie był pijany i naćpany, policja znalazła ciało Bartka dopiero po trzech dniach. Zostawił nawet list pożegnalny.
-Do nas też?
-Nie, do nas nie. Tylko do matki, ojczyma i swojej córeczki.
Nie rozumiałam czemu to zrobił. Zawsze wydawał mi się zadowolony z życia, chciał nawet kiedyś zostać księdzem, grał na gitarze elektrycznej w kościele i nie wydawał się być osamotniony, co prawda spotykałam go tylko czasem u taty, lub na jakimś rodzinnym spotkaniu - nie był moim prawdziwym bratem, mieliśmy różne matki ale tego samego ojca. Chciałam trochę lepiej go poznać, zaprzyjaźnić się z nim, ale było już na to za późno.
Na pogrzeb przyszłam z mamą. Większości ludzi nie kojarzyłam. Znajomi Bartka podczas gdy opuszczali trumnę do grobu puścili w tle muzykę "Highway to hell" zespołu AC/DC. O ile dobrze pamiętam padał deszcz - jak zawsze na tego typu uroczystościach. Wróciłam do domu nadal nie wierząc w to co się wydarzyło, było to dla mnie nie do przyjęcia.

Cyrulik Jack.

-Idę poszukać Marysi. - powiedziałam.
-Ok. - odpowiedział Art - jeden ze współlokatorów.

Marysia była moją dziewczyną z którą wynajmowałam u niego pokój. Właśnie z nią zerwałam.
Miała przenocować jeszcze dziś w naszym pokoju na osobnym łóżku, a rano pociągiem wrócić do Białegostoku. To ja płaciłam za wszystko więc nie było żadnych rozmów na temat mieszkania, miała wrócić do swojej matki. Jednak ona zapłakana wyszła z domu i nie dawała znaku życia. Pomyślałam, że może poszła nad morze, w końcu nikogo tutaj nie znała i nie miała gdzie się podziać. Zawsze mogła jeszcze przenocować na dworcu. Ubrałam swój czerwony płaszczyk i wyszłam z domu. Akurat jechał autobus więc do niego wsiadłam. Wyprostowana przyglądałam się odbiciu swoich krwistoczerwonych ust w szybie. Czułam na sobie wzrok jakiegoś chłopaka który siedział naprzeciwko mnie. Było mi zimno i chyba miałam gorączkę.

Szłam brzegiem skarpy, gdy w dole zobaczyłam jakieś światło. Wyglądało na to, że ktoś na plaży urządził sobie ognisko. Szybko skierowałam się w stronę schodów i zeszłam w dół na plażę.

-Dobry wieczór. - powiedziałam przedzierając się przez krzaki.
W oddali widziałam trzy postacie stojące koło ognia.
-Dobry wieczór. - odpowiedział mi męski głos.
-Czy widzieli państwo może tu gdzieś dziewczynę w długich brązowych lokach?- spytałam. - Poszukuje mojej koleżanki i możliwe, że tu mogła być.
-Nie, nie widzieliśmy tu nikogo takiego.
Te trzy postacie okazały się dwoma mężczyznami w wieku około dwudziestu paru lat i drobną dziewczyną o ciemnych włosach.
-Czy mogłabym się przysiąść na chwilę? Strasznie dziś zimno na dworze i dobrze byłoby się trochę ogrzać.
-Oczywiście, zapraszamy. - odpowiedział szczuplejszy facet z szerokim uśmiechem.

Chwilę posiedziałam przy ognisku wraz z nieznajomymi, którzy okazali się studentami Akademii Marynarki Wojennej. Poczęstowali mnie kiełbaską, którą zjadłam jednym haustem i piwem. Potem zabrałam resztki piwa i poszłam dalej szukać Marysi. Szłam wzdłuż plaży trzymając pół puszki piwa w ręce, aż dotarłam do ogromnych kamieni, które leżały wzdłuż plaży. Było naprawdę ciemno, jedyne światło jakie tam padało to latarnia która była dość oddalona od miejsca w którym teraz stałam. Nagle zakręciło mi się w głowie i upadłam na zimne kamienie. Zrobiło mi się całkiem ciemno przed oczami, a puszka wyleciała z rąk. Straciłam przytomność.

Śniło mi się, że ktoś przy mnie siedzi, szeleści czymś i nuci po cichu piosenki, potem coś mówi. "Jest piękna." - słyszę. "Chce żyć!" - wołam w odpowiedzi. "Chce żyć." Otwieram oczy, jest już ranek, fale zalewają teraz trochę większą część plaży. Jest mi cholernie zimno, wstaje z kamieni i widzę wschód słońca na tle starej, zniszczonej torpedowni, która stoi na morzu niedaleko mnie. Grzebie po kieszeniach i znajduje zapalniczkę, więc wdrapuje się na górkę by dotrzeć do jakiejś trawy. Z górki widać jeszcze opuszczony teren wojskowy, przerażający widok po kilkugodzinnej utracie świadomości. Rozpalam małe ognisko przy którym ogrzewam dłonie a nad moją głową przelatuje helikopter. "Że też mnie nie zauważyli w tym czerwonym płaszczyku leżącej nieprzytomnej na plaży." - myślę sobie po czym wdrapuje się po schodach na skarpę i zmierzam zziębnięta w kierunku autobusu.

Potem gdy wróciłam do rodzinnego domu jeszcze parę razy straciłam przytomność, na szczęście w obecności mamy. Dostałam również skierowanie do kardiologa. Chyba coraz bardziej zaczynam doceniać życie...

A co teledysk ma do tej opowieści? To dokładnie ta sama torpedownia na morzu co jest ukazana w teledysku.

Wiśnia w pigułce.

W liceum moi znajomi wiedzieli już na jakie studia chcą się dostać. Mnie przyszłość przerażała do tego stopnia ze wolałam się zabić niż ja przeanalizować. W końcu to był koniec jakiegoś etapu, brakowało mi kogoś kto by mnie wtedy wsparł. Mój brat który niedawno się powiesił tez chyba kogoś takiego potrzebował, chciałam być dla niego własnie tym kimś ale zabrakło mi czasu by się do niego zbliżyć. Sama miałam trzy próby samobójcze, wszystkie nieudane. Miedzy innymi dlatego liceum skończyłam z dwuletnim opóźnieniem, oraz dlatego, ze przez trzy miesiące przebywałam w szpitalu psychiatrycznym, potem było jeszcze kilka miesięcy w Monarze (zakładzie dla uzależnionych).

Jako dziecko chciałam zostać sławną pisarką, niczym Rowling która olśniona na serwetkach spisała fabule Harrego Pottera. Dużo czytałam i pisałam wiersze, jak na tak młodą osobę niektóre były odrobinę zbyt mroczne. Nie miałam wtedy przyjaciół, tylko kilka dobrych koleżanek, wolałam spędzać czas na basenie lub kursach tańca, a moim jedynym powiernikiem tajemnic był pluszowy miś którego nazwalam Jasiem Jeżykiem (zachowałam go do dziś na pamiątkę).

Pierwszą prawdziwa przyjaciółkę zdobyłam dopiero w gimnazjum, spędzałyśmy ze sobą prawie cale dnie. Godzinami słuchałyśmy muzyki rysując i rozmawiając o mało ważnych bzdetach. Według mojej mamy przechodziłam wtedy okres buntu - słuchałam ciężkiej muzyki i ubierałam się na czarno, często kupowałam ubrania w dziale męskim, a że nie miałam piersi to wyglądałam jak chłopak z długimi włosami. Miałam tez swój krotki epizod w harcerstwie z którego szybko wyleciałam za pobicie się z inna dziewczyna na obozie, nie było to nic osobistego dlatego mimo wszystko miło to wspominam.

Kiedyś uważałam papierosy za coś obrzydliwego, zaczęłam palić dopiero w drugiej liceum, za to alkoholu spróbowałam już w pierwszej. Czasem urywaliśmy się z lekcji by pójść do lasku i pic turbo cole albo vivat amarenę (tzn. napój zmieszany z najtańszym winem). Właśnie stąd wzięła się moja ksywka - Wiśnia, do dziś wiele osób tak do mnie mówi.

Nadal dużo czytałam, pisałam wiersze i rysowałam, wenę dawała mi od czasu do czasu trawka, acodin, lub mefedron. Mimo wszystko liceum zdałam z dobrym wynikiem na maturze. Przez te kilka lat pojawiło się w moim życiu parę nowych osób.

Po zdaniu szkoły nadal nie wiedziałam co dalej z sobą począć, wyprowadziłam się z domu i utrzymywałam jedynie z renty, którą dostaje z powodu stwierdzonej schizofrenii. Wynajmowałam pokój w centrum miasta wraz ze swoją dziewczyną z czego rodzice nie byli zbytnio zadowoleni. Chcieli żebym chodziła do szkoły wizażu i charakteryzacji, ja jednak nie przychodziłam na zajęcia. Całe dnie i noce spędzałam na zabawie w klubach i domu w którym mieszkałam (nigdy tam nie było pusto). Właścicielami tego domu było dwóch braci, oboje mieli po około trzydzieści lat. Z jednym nawet się zaprzyjaźniłam, ale skończyło się na tym, że z dziewczyną zerwałam, a on zrzucił mnie ze schodów. Tam to nie było nic dziwnego, alkohol lał się strumieniami i nie brakowało narkotyków. Do dziś mam wybity bark.

Tak właśnie wróciłam do rodzinnego domu by rozpocząć swój nowy etap w życiu. Trochę podupadłam na zdrowiu psychicznym i fizycznym dlatego wpierw musiałam dojść do siebie, a gdy nadszedł czas powróciłam do szkoły wizażu i charakteryzacji. Teraz staram się patrzeć z optymizmem w przyszłość.

sobota, sierpnia 13, 2016

defto