niedziela, października 23, 2016

zła wiadomość

-Nie chcieliśmy Ci tego z mamą mówić, ale twój brat się powiesił. Zresztą ty też kiedyś miałaś takie pomysły...- mój ojciec był dość dużym, wysokim, łysym mężczyzną o takich samych oczach jak moje (jasno zielono-brązowe).
No tak, w wieku 16 lat trzy razy próbowałam popełnić samobójstwo, w tym raz tłumacząc się bólem głowy - połknęłam wtedy 30 tabletek przeciwbólowych, innym razem 60.
-Jeszcze byś pomyślała, że to rodzinne.- dodał.
-Czemu to zrobił?- spytałam szczerze zdziwiona.
Kłócił się z swoją mamą i ojczymem o jakieś pieniądze. Najgorzej, że zostawił swoją córeczkę, niedługo kończy trzy latka.
Ojciec był dla mnie trochę jak kumpel. Pijąc piwo opowiadałam mu zazwyczaj o swoich wybrykach. Poznał nawet moją dziewczynę z którą trochę ćpałam. Wiedział o tym i zawsze odgrażał się, że gdyby był moim ojcem na co dzień nie raz już bym od niego oberwała paskiem po dupie.
-Prawdopodobnie był pijany i naćpany, policja znalazła ciało Bartka dopiero po trzech dniach. Zostawił nawet list pożegnalny.
-Do nas też?
-Nie, do nas nie. Tylko do matki, ojczyma i swojej córeczki.
Nie rozumiałam czemu to zrobił. Zawsze wydawał mi się zadowolony z życia, chciał nawet kiedyś zostać księdzem, grał na gitarze elektrycznej w kościele i nie wydawał się być osamotniony, co prawda spotykałam go tylko czasem u taty, lub na jakimś rodzinnym spotkaniu - nie był moim prawdziwym bratem, mieliśmy różne matki ale tego samego ojca. Chciałam trochę lepiej go poznać, zaprzyjaźnić się z nim, ale było już na to za późno.
Na pogrzeb przyszłam z mamą. Większości ludzi nie kojarzyłam. Znajomi Bartka podczas gdy opuszczali trumnę do grobu puścili w tle muzykę "Highway to hell" zespołu AC/DC. O ile dobrze pamiętam padał deszcz - jak zawsze na tego typu uroczystościach. Wróciłam do domu nadal nie wierząc w to co się wydarzyło, było to dla mnie nie do przyjęcia.

Cyrulik Jack.

-Idę poszukać Marysi. - powiedziałam.
-Ok. - odpowiedział Art - jeden ze współlokatorów.

Marysia była moją dziewczyną z którą wynajmowałam u niego pokój. Właśnie z nią zerwałam.
Miała przenocować jeszcze dziś w naszym pokoju na osobnym łóżku, a rano pociągiem wrócić do Białegostoku. To ja płaciłam za wszystko więc nie było żadnych rozmów na temat mieszkania, miała wrócić do swojej matki. Jednak ona zapłakana wyszła z domu i nie dawała znaku życia. Pomyślałam, że może poszła nad morze, w końcu nikogo tutaj nie znała i nie miała gdzie się podziać. Zawsze mogła jeszcze przenocować na dworcu. Ubrałam swój czerwony płaszczyk i wyszłam z domu. Akurat jechał autobus więc do niego wsiadłam. Wyprostowana przyglądałam się odbiciu swoich krwistoczerwonych ust w szybie. Czułam na sobie wzrok jakiegoś chłopaka który siedział naprzeciwko mnie. Było mi zimno i chyba miałam gorączkę.

Szłam brzegiem skarpy, gdy w dole zobaczyłam jakieś światło. Wyglądało na to, że ktoś na plaży urządził sobie ognisko. Szybko skierowałam się w stronę schodów i zeszłam w dół na plażę.

-Dobry wieczór. - powiedziałam przedzierając się przez krzaki.
W oddali widziałam trzy postacie stojące koło ognia.
-Dobry wieczór. - odpowiedział mi męski głos.
-Czy widzieli państwo może tu gdzieś dziewczynę w długich brązowych lokach?- spytałam. - Poszukuje mojej koleżanki i możliwe, że tu mogła być.
-Nie, nie widzieliśmy tu nikogo takiego.
Te trzy postacie okazały się dwoma mężczyznami w wieku około dwudziestu paru lat i drobną dziewczyną o ciemnych włosach.
-Czy mogłabym się przysiąść na chwilę? Strasznie dziś zimno na dworze i dobrze byłoby się trochę ogrzać.
-Oczywiście, zapraszamy. - odpowiedział szczuplejszy facet z szerokim uśmiechem.

Chwilę posiedziałam przy ognisku wraz z nieznajomymi, którzy okazali się studentami Akademii Marynarki Wojennej. Poczęstowali mnie kiełbaską, którą zjadłam jednym haustem i piwem. Potem zabrałam resztki piwa i poszłam dalej szukać Marysi. Szłam wzdłuż plaży trzymając pół puszki piwa w ręce, aż dotarłam do ogromnych kamieni, które leżały wzdłuż plaży. Było naprawdę ciemno, jedyne światło jakie tam padało to latarnia która była dość oddalona od miejsca w którym teraz stałam. Nagle zakręciło mi się w głowie i upadłam na zimne kamienie. Zrobiło mi się całkiem ciemno przed oczami, a puszka wyleciała z rąk. Straciłam przytomność.

Śniło mi się, że ktoś przy mnie siedzi, szeleści czymś i nuci po cichu piosenki, potem coś mówi. "Jest piękna." - słyszę. "Chce żyć!" - wołam w odpowiedzi. "Chce żyć." Otwieram oczy, jest już ranek, fale zalewają teraz trochę większą część plaży. Jest mi cholernie zimno, wstaje z kamieni i widzę wschód słońca na tle starej, zniszczonej torpedowni, która stoi na morzu niedaleko mnie. Grzebie po kieszeniach i znajduje zapalniczkę, więc wdrapuje się na górkę by dotrzeć do jakiejś trawy. Z górki widać jeszcze opuszczony teren wojskowy, przerażający widok po kilkugodzinnej utracie świadomości. Rozpalam małe ognisko przy którym ogrzewam dłonie a nad moją głową przelatuje helikopter. "Że też mnie nie zauważyli w tym czerwonym płaszczyku leżącej nieprzytomnej na plaży." - myślę sobie po czym wdrapuje się po schodach na skarpę i zmierzam zziębnięta w kierunku autobusu.

Potem gdy wróciłam do rodzinnego domu jeszcze parę razy straciłam przytomność, na szczęście w obecności mamy. Dostałam również skierowanie do kardiologa. Chyba coraz bardziej zaczynam doceniać życie...

A co teledysk ma do tej opowieści? To dokładnie ta sama torpedownia na morzu co jest ukazana w teledysku.

Wiśnia w pigułce.

W liceum moi znajomi wiedzieli już na jakie studia chcą się dostać. Mnie przyszłość przerażała do tego stopnia ze wolałam się zabić niż ja przeanalizować. W końcu to był koniec jakiegoś etapu, brakowało mi kogoś kto by mnie wtedy wsparł. Mój brat który niedawno się powiesił tez chyba kogoś takiego potrzebował, chciałam być dla niego własnie tym kimś ale zabrakło mi czasu by się do niego zbliżyć. Sama miałam trzy próby samobójcze, wszystkie nieudane. Miedzy innymi dlatego liceum skończyłam z dwuletnim opóźnieniem, oraz dlatego, ze przez trzy miesiące przebywałam w szpitalu psychiatrycznym, potem było jeszcze kilka miesięcy w Monarze (zakładzie dla uzależnionych).

Jako dziecko chciałam zostać sławną pisarką, niczym Rowling która olśniona na serwetkach spisała fabule Harrego Pottera. Dużo czytałam i pisałam wiersze, jak na tak młodą osobę niektóre były odrobinę zbyt mroczne. Nie miałam wtedy przyjaciół, tylko kilka dobrych koleżanek, wolałam spędzać czas na basenie lub kursach tańca, a moim jedynym powiernikiem tajemnic był pluszowy miś którego nazwalam Jasiem Jeżykiem (zachowałam go do dziś na pamiątkę).

Pierwszą prawdziwa przyjaciółkę zdobyłam dopiero w gimnazjum, spędzałyśmy ze sobą prawie cale dnie. Godzinami słuchałyśmy muzyki rysując i rozmawiając o mało ważnych bzdetach. Według mojej mamy przechodziłam wtedy okres buntu - słuchałam ciężkiej muzyki i ubierałam się na czarno, często kupowałam ubrania w dziale męskim, a że nie miałam piersi to wyglądałam jak chłopak z długimi włosami. Miałam tez swój krotki epizod w harcerstwie z którego szybko wyleciałam za pobicie się z inna dziewczyna na obozie, nie było to nic osobistego dlatego mimo wszystko miło to wspominam.

Kiedyś uważałam papierosy za coś obrzydliwego, zaczęłam palić dopiero w drugiej liceum, za to alkoholu spróbowałam już w pierwszej. Czasem urywaliśmy się z lekcji by pójść do lasku i pic turbo cole albo vivat amarenę (tzn. napój zmieszany z najtańszym winem). Właśnie stąd wzięła się moja ksywka - Wiśnia, do dziś wiele osób tak do mnie mówi.

Nadal dużo czytałam, pisałam wiersze i rysowałam, wenę dawała mi od czasu do czasu trawka, acodin, lub mefedron. Mimo wszystko liceum zdałam z dobrym wynikiem na maturze. Przez te kilka lat pojawiło się w moim życiu parę nowych osób.

Po zdaniu szkoły nadal nie wiedziałam co dalej z sobą począć, wyprowadziłam się z domu i utrzymywałam jedynie z renty, którą dostaje z powodu stwierdzonej schizofrenii. Wynajmowałam pokój w centrum miasta wraz ze swoją dziewczyną z czego rodzice nie byli zbytnio zadowoleni. Chcieli żebym chodziła do szkoły wizażu i charakteryzacji, ja jednak nie przychodziłam na zajęcia. Całe dnie i noce spędzałam na zabawie w klubach i domu w którym mieszkałam (nigdy tam nie było pusto). Właścicielami tego domu było dwóch braci, oboje mieli po około trzydzieści lat. Z jednym nawet się zaprzyjaźniłam, ale skończyło się na tym, że z dziewczyną zerwałam, a on zrzucił mnie ze schodów. Tam to nie było nic dziwnego, alkohol lał się strumieniami i nie brakowało narkotyków. Do dziś mam wybity bark.

Tak właśnie wróciłam do rodzinnego domu by rozpocząć swój nowy etap w życiu. Trochę podupadłam na zdrowiu psychicznym i fizycznym dlatego wpierw musiałam dojść do siebie, a gdy nadszedł czas powróciłam do szkoły wizażu i charakteryzacji. Teraz staram się patrzeć z optymizmem w przyszłość.