piątek, grudnia 30, 2016

Teren wojskowy, wstęp (nie całkiem) wzbroniony.

Szłyśmy razem polami, ciepły wietrzyk wiał mi w twarz, a plecak z rolkami ciążył  na ramionach. Rozglądałam się czujnie wokół, gdyż bałam się, że nagle pogoni nas jakiś dzik. Malwina wyglądała na spokojniejszą i pewniejszą siebie, była starsza ode mnie i pewnie nie raz zakradała już się na teren wojskowy.
-Musimy przejść przez to pole, tam jest dziura w płocie na teren wojskowy, przejdziemy kawałek przez las aż dotrzemy do leśnej drogi koło bunkrów.
-Okej. - odpowiedziałam podekscytowana, zazwyczaj mało mówiłam, wolałam działać lub rozwijać wyobraźnię.
Nie bałam się tego, że mogą nas złapać, jedyne co mnie przerażało to dziki. Wojskowi wbrew pozorom byli mili. Zazwyczaj poważni panowie od razu miękli gdy przynosiłam im pod bramę owoce z ogrodu i świeże ciasto, śmiali się i żartowali. Czułam się przy nich wtedy bezpiecznie.
Przeszłyśmy przez dziurę w płocie, uważałam by nie zahaczyć o wystające pręty ubraniem, bo mama by załamała ręce że znowu wracam z podwórka jak z pola bitwy. W lesie było ciemno, światło słoneczne nie docierało przez gęsto rosnące drzewa, czuło się w nim coś magicznego, każdy chrzęst gałązki przypominał o tym, że możliwe, że nie jesteśmy tam same. W końcu dotarłyśmy do leśnej drogi i założyłyśmy na nogi rolki. Chwilę, a może trochę dłuższą chwilę jeździłyśmy na rolkach wzdłuż leśnej ścieżki, gdy zza zakrętu wyłonił się ogromny, zielony pojazd. Ciężarówka zatrzymała się kawałek przed nami, a my dałyśmy nura w krzaki, myśląc, że może jeszcze nas nie zauważyli.
-Widzę was. Co robicie na terenie wojskowym? - żołnierz wysiadł z czołgu i szedł w naszą stronę.
Zrezygnowane wyczołgałyśmy się z krzaków.
-Zgubiłyśmy się. - skłamałam.
-Nie możecie tu przebywać, odprowadzę was do głównej bramy. Dobrze?

Moi obydwaj dziadkowie również byli wojskowymi. Z jednym z nich (ojcem mojej mamy) byłam bliżej, niż z drugim. Dziadek Tadek opowiadał mi o swojej służbie w wojsku, o tym jak skakał ze spadochronem, widać było, że to były szczęśliwe czasy w jego życiu. Lubiłam słuchać jego opowieści. To w jaki sposób o tym mówił wypaliło na mnie pewien ślad jak na dywanie w jego pokoju, gdy jego znajomy zapalił papierosa i żar zleciał na podłogę. Wszyscy moi znajomi uwielbiali dziadka Tadka, a ja byłam trochę o niego zazdrosna. Wciąż brakuje mi go i jego opowieści...

poniedziałek, listopada 21, 2016

Podobno praca jeszcze nikogo nie zabiła - ale czy warto ryzykować?

Mam pracę. Jestem zatrudniona na zmywaku. Zmywam talerze płaskie, głębokie, małe, duże, szklanki okrągłe, kwadratowe, małe i duże, kieliszki małe i duże, sztućce i inne rozmaitości a potem wkładam do odparzarki. Najgorsze są szklanki z cukrem w środku - cukier drażni skórę dłoni i jest szorstki.
Pracuję z Malwiną, to dawna znajoma jeszcze z dzieciństwa. Gdy byłam dzieckiem nie chciałam zostawać w żłobku więc mama oddawała mnie codziennie pod opiekę sąsiadki która miała gospodarstwo, czyli mamie Malwiny, Szymona i Łukasza. To właśnie u nich nauczyłam się wszystkich najważniejszych w życiu rzeczy. Pomagałam tam sprzątać, zajmowałam się zwierzętami i opiekowałam się ich chorym bratem Błażejem. Błażej był unieruchomiony, nie mówił , nie poruszał się, jadł jedynie pokarm podawany mu przez słomkę w nosie, tylko czasem uśmiechał się gdy do niego mówiłam lub mu czytałam.
Moją pierwszą miłością był za to jeden z braci Malwiny, tyle że nie wiem już czy Szymon czy Łukasz. Chyba Szymon bo pamiętam, że zawsze gdy wracał ze szkoły rozczesywałam i rozpuszczałam dla niego włosy.
Ich mama ma spracowane dłonie, zawsze wydawało mi się że jest to jakiś powód do dumy, gdy ma się takie ręce.
Malwina zadzwoniła do mnie mówiąc : "Chcesz pracę? To przyjeżdżaj tutaj i tutaj jak najszybciej możesz." Więc rzuciłam wszystko i pojechałam. Cieszę się, że w końcu sobie dorabiam, przynajmniej odkładam jakieś pieniądze na prawo jazdy, tylko już jestem trochę zmęczona bo mój organizm nie jest przyzwyczajony do takiego funkcjonowania, teraz gdy to piszę zostało mi pięć godzin snu, by potem wstać, umyć się i pojechać znowu do pracy tak samo jak przez ostatnie trzy dni. No cóż, nie marudzić mi tu i zebrać się w sobie a będzie dobrze.

wtorek, listopada 01, 2016

Plany, plany, plany...

Ostatnio zastanawiałam się nad swoją przyszłością. W tej chwili uczę się w studium wizażu, stylizacji i charakteryzacji. Sporo płacę za tą szkołę, która była właściwie pomysłem mojej mamy. Tak czy siak staram się nie omijać żadnych zajęć i przykładać się. Dziś uczyłyśmy się makijażu egipskiej Kleopatry, który strasznie mi się spodobał (załączam zdjęcie poniżej).

 


Niedługo chce również wyrobić sobie prawo jazdy, jak tylko odłożę sobie na to trochę kasy, przyda mi się, gdy będę pracowała już w swoim zawodzie i będę dojeżdżać do klientek. Myślałam też o tym by skończyć kiedyś szkołę detektywistyczną ale nie jestem pewna czy mogę z powodu mojej choroby - muszę się dopytać o to lekarza. Po za tym nadal chciałabym chodzić na strzelnicę i być może w przyszłości brać udział w jakichś zawodach strzeleckich. Na razie skupie się na szkole, niedługo mamy pierwsze zaliczenia. Życzcie mi powodzenia. ;)



Królewska choroba czyli schizofrenia.

W końcu szukam pracy, nie chce być cały czas pasożytem dla rodziców. Co prawda będę prawdopodobnie musiała zrezygnować ze strzelnicy i kółka teatralnego na które chodzę ale pieniądze są ważniejsze od rozrywki. W sumie odkąd zachorowałam na schizofrenię zaczęłam więcej spać. Często czuje się zmęczona nawet w dzień i ucinam sobie drzemki. Być może to przez leki jestem taka senna. Chorobę tą stwierdzili u mnie w wieku 17 lat. Dostaje z tego powodu co miesiąc rentę. Jak przebiegała u mnie ta choroba? Miałam halucynacje, słyszałam głosy, byłam zamknięta w sobie, odcięłam się od ludzi. Zanim zaczęłam brać leki dużo też kłóciłam się z rodzicami, nie czułam wtedy żadnych więzi. Niedawno odstawiłam na jakiś czas leki i choroba powróciła, gdy je biorę zachowuję się i funkcjonuję normalnie. Jedyny minus ich brania to to, że tyje, mam zawsze kilka kilogramów za dużo, bo też mało się ruszam. Ostatni epizod choroby jaki u mnie wystąpił polegał na tym, że wracając autobusem do domu przejeżdżałam koło promu który odpływał do Szwecji i bez zastanowienia wsiadłam na ten prom. Gdy byłam już na promie i odbiliśmy od brzegu wydawało mi się, że zaraz zginę gdyż ktoś podłożył tam bombę. Jednak gdy już wysiadłam w Szwecji zdrowa (tak jakby) i cała stres ustąpił i wybuchnęłam płaczem. Płakałam tam tak długo, aż jakaś pani wezwała tamtejszą policję. Przyjechali i próbowali mnie uspokoić, jednak jeden z nich bardzo mnie wystraszył ponieważ miał ciemną karnację i skojarzył mi się z talibem. (Talibowie zamordowali mojego kuzyna jak był na misji wojskowej w Afganistanie, mina oderwała mu nogę i wykrwawił się na śmierć.) Zaczęłam przestraszona mówić w języku angielskim, że go pamiętam, chyba właśnie wtedy zdali sobie sprawę, że mają do czynienia z wariatką i jedyne co mogą zrobić to zabrać mnie do szpitala co też uczynili. W szpitalu cały czas musiałam mówić po angielsku, pobrali mi krew i dali pokój. Trzymali mnie tam kilka dni. Moja mama bardzo się zdziwiła gdy próbowała do mnie się dodzwonić a w słuchawce telefonu usłyszała głos kobiety mówiący po szwedzku. Na szczęście miała koleżankę, której mąż był szwedem i do niej zwróciła się o pomoc, stąd właśnie moja mama wiedziała, że zabrali mnie tam do szpitala na obserwacje. Ostatniego dnia nocowałam w hoteliku, miałam własną łazienkę i posiłki, dostałam nawet bilet powrotny, za nic nie musiałam płacić a wszystko było o wysokich standardach. Teraz jest mi trochę wstyd za moje zachowanie, ale wtedy można by powiedzieć, że byłam trochę niedysponowana. Po prostu nad tym nie panowałam. Inna trochę zabawniejsza historia związana z moją chorobą spotkała mnie, gdy przeskoczyłam przez płot na czyjąś posesje by dostać się do jego domu, gdyż byłam pewna, że w środku jest mój kolega któremu chciałam wyznać miłość. Pukałam i pukałam do drzwi bardzo długo, ale nikt mi nie otwierał, w końcu znalazłam drabinę po której wdrapałam się by zajrzeć do okna, a potem zrezygnowana usiadłam pod drzwiami paląc papierosa za papierosem i czekając aż mi otworzy te drzwi. W pewnej chwili usłyszałam, że ktoś otwiera bramkę. Facet stanął jak wryty patrząc się na mnie a ja zapytałam : "Czy jest może Kamil?" "Tu żaden Kamil nie mieszka" - odpowiedział mi. "Naprawdę? Pewnie pomyliłam domy, przepraszam, wie pan jak to jest z zakochanymi, w końcu świętego Walentego to również święto szaleńców. Czy mogłabym już wyjść normalnie przez bramkę czy muszę znów przeskakiwać?" "Odprowadzić panią?" - spytał szczerze zaniepokojony. Odpowiedziałam, że nie i szybko oddaliłam się z tego miejsca choć trochę przerażały mnie mroczne, puste i ciemne uliczki jakimi musiałam iść.

Teraz z powrotem biorę leki i zachowuję się bez żadnych większych odchyleń od normy. Często wiele osób mówiło mi, że to niemożliwe żebym chorowała, że po mnie tego nie widać. Widać, ale tylko czasem, zależy to od mojego samopoczucia. Schizofrenia z języka greckiego oznacza rozszczepienie umysłu, jest wiele jej odmian, ja chorowałam na paranoidalną, a w tej chwili mam stwierdzoną schizofrenię rezydualną czyli taką w której nie ma żadnych objawów pozytywnych (halucynacji i omamów). Wiele osób nazywa ją chorobą królewską, z powodu tego jak się objawia. Nie jestem za to pewna czy da się z tego wyleczyć, słyszałam różne opinie na ten temat, podobno da się, jednak w każdej chwili może nastąpić jej powrót. W tej kwestii chyba muszę się jeszcze trochę do edukować.

niedziela, października 23, 2016

zła wiadomość

-Nie chcieliśmy Ci tego z mamą mówić, ale twój brat się powiesił. Zresztą ty też kiedyś miałaś takie pomysły...- mój ojciec był dość dużym, wysokim, łysym mężczyzną o takich samych oczach jak moje (jasno zielono-brązowe).
No tak, w wieku 16 lat trzy razy próbowałam popełnić samobójstwo, w tym raz tłumacząc się bólem głowy - połknęłam wtedy 30 tabletek przeciwbólowych, innym razem 60.
-Jeszcze byś pomyślała, że to rodzinne.- dodał.
-Czemu to zrobił?- spytałam szczerze zdziwiona.
Kłócił się z swoją mamą i ojczymem o jakieś pieniądze. Najgorzej, że zostawił swoją córeczkę, niedługo kończy trzy latka.
Ojciec był dla mnie trochę jak kumpel. Pijąc piwo opowiadałam mu zazwyczaj o swoich wybrykach. Poznał nawet moją dziewczynę z którą trochę ćpałam. Wiedział o tym i zawsze odgrażał się, że gdyby był moim ojcem na co dzień nie raz już bym od niego oberwała paskiem po dupie.
-Prawdopodobnie był pijany i naćpany, policja znalazła ciało Bartka dopiero po trzech dniach. Zostawił nawet list pożegnalny.
-Do nas też?
-Nie, do nas nie. Tylko do matki, ojczyma i swojej córeczki.
Nie rozumiałam czemu to zrobił. Zawsze wydawał mi się zadowolony z życia, chciał nawet kiedyś zostać księdzem, grał na gitarze elektrycznej w kościele i nie wydawał się być osamotniony, co prawda spotykałam go tylko czasem u taty, lub na jakimś rodzinnym spotkaniu - nie był moim prawdziwym bratem, mieliśmy różne matki ale tego samego ojca. Chciałam trochę lepiej go poznać, zaprzyjaźnić się z nim, ale było już na to za późno.
Na pogrzeb przyszłam z mamą. Większości ludzi nie kojarzyłam. Znajomi Bartka podczas gdy opuszczali trumnę do grobu puścili w tle muzykę "Highway to hell" zespołu AC/DC. O ile dobrze pamiętam padał deszcz - jak zawsze na tego typu uroczystościach. Wróciłam do domu nadal nie wierząc w to co się wydarzyło, było to dla mnie nie do przyjęcia.

Cyrulik Jack.

-Idę poszukać Marysi. - powiedziałam.
-Ok. - odpowiedział Art - jeden ze współlokatorów.

Marysia była moją dziewczyną z którą wynajmowałam u niego pokój. Właśnie z nią zerwałam.
Miała przenocować jeszcze dziś w naszym pokoju na osobnym łóżku, a rano pociągiem wrócić do Białegostoku. To ja płaciłam za wszystko więc nie było żadnych rozmów na temat mieszkania, miała wrócić do swojej matki. Jednak ona zapłakana wyszła z domu i nie dawała znaku życia. Pomyślałam, że może poszła nad morze, w końcu nikogo tutaj nie znała i nie miała gdzie się podziać. Zawsze mogła jeszcze przenocować na dworcu. Ubrałam swój czerwony płaszczyk i wyszłam z domu. Akurat jechał autobus więc do niego wsiadłam. Wyprostowana przyglądałam się odbiciu swoich krwistoczerwonych ust w szybie. Czułam na sobie wzrok jakiegoś chłopaka który siedział naprzeciwko mnie. Było mi zimno i chyba miałam gorączkę.

Szłam brzegiem skarpy, gdy w dole zobaczyłam jakieś światło. Wyglądało na to, że ktoś na plaży urządził sobie ognisko. Szybko skierowałam się w stronę schodów i zeszłam w dół na plażę.

-Dobry wieczór. - powiedziałam przedzierając się przez krzaki.
W oddali widziałam trzy postacie stojące koło ognia.
-Dobry wieczór. - odpowiedział mi męski głos.
-Czy widzieli państwo może tu gdzieś dziewczynę w długich brązowych lokach?- spytałam. - Poszukuje mojej koleżanki i możliwe, że tu mogła być.
-Nie, nie widzieliśmy tu nikogo takiego.
Te trzy postacie okazały się dwoma mężczyznami w wieku około dwudziestu paru lat i drobną dziewczyną o ciemnych włosach.
-Czy mogłabym się przysiąść na chwilę? Strasznie dziś zimno na dworze i dobrze byłoby się trochę ogrzać.
-Oczywiście, zapraszamy. - odpowiedział szczuplejszy facet z szerokim uśmiechem.

Chwilę posiedziałam przy ognisku wraz z nieznajomymi, którzy okazali się studentami Akademii Marynarki Wojennej. Poczęstowali mnie kiełbaską, którą zjadłam jednym haustem i piwem. Potem zabrałam resztki piwa i poszłam dalej szukać Marysi. Szłam wzdłuż plaży trzymając pół puszki piwa w ręce, aż dotarłam do ogromnych kamieni, które leżały wzdłuż plaży. Było naprawdę ciemno, jedyne światło jakie tam padało to latarnia która była dość oddalona od miejsca w którym teraz stałam. Nagle zakręciło mi się w głowie i upadłam na zimne kamienie. Zrobiło mi się całkiem ciemno przed oczami, a puszka wyleciała z rąk. Straciłam przytomność.

Śniło mi się, że ktoś przy mnie siedzi, szeleści czymś i nuci po cichu piosenki, potem coś mówi. "Jest piękna." - słyszę. "Chce żyć!" - wołam w odpowiedzi. "Chce żyć." Otwieram oczy, jest już ranek, fale zalewają teraz trochę większą część plaży. Jest mi cholernie zimno, wstaje z kamieni i widzę wschód słońca na tle starej, zniszczonej torpedowni, która stoi na morzu niedaleko mnie. Grzebie po kieszeniach i znajduje zapalniczkę, więc wdrapuje się na górkę by dotrzeć do jakiejś trawy. Z górki widać jeszcze opuszczony teren wojskowy, przerażający widok po kilkugodzinnej utracie świadomości. Rozpalam małe ognisko przy którym ogrzewam dłonie a nad moją głową przelatuje helikopter. "Że też mnie nie zauważyli w tym czerwonym płaszczyku leżącej nieprzytomnej na plaży." - myślę sobie po czym wdrapuje się po schodach na skarpę i zmierzam zziębnięta w kierunku autobusu.

Potem gdy wróciłam do rodzinnego domu jeszcze parę razy straciłam przytomność, na szczęście w obecności mamy. Dostałam również skierowanie do kardiologa. Chyba coraz bardziej zaczynam doceniać życie...

A co teledysk ma do tej opowieści? To dokładnie ta sama torpedownia na morzu co jest ukazana w teledysku.

Wiśnia w pigułce.

W liceum moi znajomi wiedzieli już na jakie studia chcą się dostać. Mnie przyszłość przerażała do tego stopnia ze wolałam się zabić niż ja przeanalizować. W końcu to był koniec jakiegoś etapu, brakowało mi kogoś kto by mnie wtedy wsparł. Mój brat który niedawno się powiesił tez chyba kogoś takiego potrzebował, chciałam być dla niego własnie tym kimś ale zabrakło mi czasu by się do niego zbliżyć. Sama miałam trzy próby samobójcze, wszystkie nieudane. Miedzy innymi dlatego liceum skończyłam z dwuletnim opóźnieniem, oraz dlatego, ze przez trzy miesiące przebywałam w szpitalu psychiatrycznym, potem było jeszcze kilka miesięcy w Monarze (zakładzie dla uzależnionych).

Jako dziecko chciałam zostać sławną pisarką, niczym Rowling która olśniona na serwetkach spisała fabule Harrego Pottera. Dużo czytałam i pisałam wiersze, jak na tak młodą osobę niektóre były odrobinę zbyt mroczne. Nie miałam wtedy przyjaciół, tylko kilka dobrych koleżanek, wolałam spędzać czas na basenie lub kursach tańca, a moim jedynym powiernikiem tajemnic był pluszowy miś którego nazwalam Jasiem Jeżykiem (zachowałam go do dziś na pamiątkę).

Pierwszą prawdziwa przyjaciółkę zdobyłam dopiero w gimnazjum, spędzałyśmy ze sobą prawie cale dnie. Godzinami słuchałyśmy muzyki rysując i rozmawiając o mało ważnych bzdetach. Według mojej mamy przechodziłam wtedy okres buntu - słuchałam ciężkiej muzyki i ubierałam się na czarno, często kupowałam ubrania w dziale męskim, a że nie miałam piersi to wyglądałam jak chłopak z długimi włosami. Miałam tez swój krotki epizod w harcerstwie z którego szybko wyleciałam za pobicie się z inna dziewczyna na obozie, nie było to nic osobistego dlatego mimo wszystko miło to wspominam.

Kiedyś uważałam papierosy za coś obrzydliwego, zaczęłam palić dopiero w drugiej liceum, za to alkoholu spróbowałam już w pierwszej. Czasem urywaliśmy się z lekcji by pójść do lasku i pic turbo cole albo vivat amarenę (tzn. napój zmieszany z najtańszym winem). Właśnie stąd wzięła się moja ksywka - Wiśnia, do dziś wiele osób tak do mnie mówi.

Nadal dużo czytałam, pisałam wiersze i rysowałam, wenę dawała mi od czasu do czasu trawka, acodin, lub mefedron. Mimo wszystko liceum zdałam z dobrym wynikiem na maturze. Przez te kilka lat pojawiło się w moim życiu parę nowych osób.

Po zdaniu szkoły nadal nie wiedziałam co dalej z sobą począć, wyprowadziłam się z domu i utrzymywałam jedynie z renty, którą dostaje z powodu stwierdzonej schizofrenii. Wynajmowałam pokój w centrum miasta wraz ze swoją dziewczyną z czego rodzice nie byli zbytnio zadowoleni. Chcieli żebym chodziła do szkoły wizażu i charakteryzacji, ja jednak nie przychodziłam na zajęcia. Całe dnie i noce spędzałam na zabawie w klubach i domu w którym mieszkałam (nigdy tam nie było pusto). Właścicielami tego domu było dwóch braci, oboje mieli po około trzydzieści lat. Z jednym nawet się zaprzyjaźniłam, ale skończyło się na tym, że z dziewczyną zerwałam, a on zrzucił mnie ze schodów. Tam to nie było nic dziwnego, alkohol lał się strumieniami i nie brakowało narkotyków. Do dziś mam wybity bark.

Tak właśnie wróciłam do rodzinnego domu by rozpocząć swój nowy etap w życiu. Trochę podupadłam na zdrowiu psychicznym i fizycznym dlatego wpierw musiałam dojść do siebie, a gdy nadszedł czas powróciłam do szkoły wizażu i charakteryzacji. Teraz staram się patrzeć z optymizmem w przyszłość.

sobota, sierpnia 13, 2016

defto