środa, maja 30, 2018

Jestem Sam.

To był jeden z tych dni, gdy straciłam kontakt z rzeczywistością. Nogi same poniosły mnie pod dobrze znany mi blok, wiele lat temu bywałam tu codziennie. Szybko zerkam na czwarte piętro, ale ciężko stwierdzić czy ktoś tam na mnie czeka. Wciskam numer mieszkania i odbiera jej matka.
-Nie ma jej w domu. - mówi.
-Kiedy wróci?
-Wieczorem.
I tak nie mam dokąd pójść więc czekam. Odmierzam czas spalonymi papierosami. Gdy słońce zachodzi robi się zimniej więc wkradam się za kimś na klatkę schodową i siadam na schodach. Czekam już kilka godzin. W końcu przysypiam. Za każdym razem, gdy ktoś wchodzi na klatkę podrywam głowę do góry, ale to nie ona. Tak naprawdę nie chodzi o to czy przyjdzie, chodzi o samo czekanie, o to, że nie chce nigdzie wracać, o to, że mi tam wygodnie i ciepło. W nocy słyszę krzyki sąsiadów, gdzieś toczy się bitwa, ale czy wojna? Około 2 w nocy widzę jak wchodzi na korytarz. Na jej twarzy maluje się zaskoczenie, gdy zauważa mnie siedzącą na ziemi.

-Co tu robisz?
-Szukam miłości.
-Idziesz zapalić? - pyta, po czym szybko dodaje - Sam przyjdzie.

Kiwam głową. Reszta słów, gdzieś się rozpływa, rozmazuje. Nie potrafimy już ze sobą rozmawiać.


Wychodzę z domu i nikt nie pyta o której wrócę, albo czy w ogóle wrócę. Wszyscy są przybici śmiercią dziadka. Chcę się troszkę zniszczyć, być może gdzieś potańczyć i stracić zmysły. Tęsknię za widokiem dziadka w mundurze. Jadę więc do pubu tuż koło akademii wojskowej, zamawiam piwo i obserwuję ludzi wokół. W końcu kogoś zaczepiam, rozmawiamy chwilę, ale straciłam swój urok i nie mam ochoty wkładać uśmiechniętej maski, więc szybko tracą mną zainteresowanie. W końcu mam dość, czuję się zmęczona i wbiegam do jakiegoś nocnego autobusu. Nie wiem jak wrócę do domu - być może będę musiała improwizować - złapię stopa czy przejdę 10 km piechotą przez pola? Problem rozwiązuje się sam, gdy budzę się gdzieś na końcu świata, gdy autobus kończy swój kurs. Chwilę rozmawiam z kierowcą, przypomina mi odrobinę z wyglądu polskiego rapera o ksywie Słoń. Rzucam paroma dwuznacznymi zdaniami, co ewidentnie mu się coraz bardziej podoba. Obiecuje mi pomóc w powrocie do domu, gdyż za jakieś kilkanaście minut znów rusza w odwrotną stronę, a po drodze zmienia go jego kolega z pracy. Wychodzimy na zewnątrz by zapalić papierosa, a ja przyciskam go do ściany przystanku i zaczynam całować.W końcu musimy wrócić do autobusu, stoję przy jego kabinie i rozmawiamy.

-Masz ochotę na seks? - pytam.
-No pewnie. - śmieje się.
-To kup gumki.
-Serio? - widzę, po jego minie, że myśli, że sobie żartuję, ale, gdy zmienia go jego znajomy za kierownicą wysiadamy i idziemy w stronę stacji benzynowej, a on pyta:

-Naprawdę mam kupić gumki?
-Tak, kup.

W trakcie zauważam obrączkę na jego ręce. Po wszystkim znów wsiadamy do autobusu i podjeżdżamy parę przystanków dalej. Próbuje wypytywać się mnie gdzie mieszkam i jak się nazywam, ale wszystkie pytania zbywam, lub po prostu zmyślam coś na poczekaniu. Jest już ranek. Wysiadamy na tym samym przystanku, ja idę na kolejny przystanek poczekać na autobus prosto pod mój dom, a on kieruje się w stronę jakiejś uliczki. Odchodząc mówi:
-Pewnie już się nie spotkamy... Sama przyjdziesz.