poniedziałek, listopada 21, 2016

Podobno praca jeszcze nikogo nie zabiła - ale czy warto ryzykować?

Mam pracę. Jestem zatrudniona na zmywaku. Zmywam talerze płaskie, głębokie, małe, duże, szklanki okrągłe, kwadratowe, małe i duże, kieliszki małe i duże, sztućce i inne rozmaitości a potem wkładam do odparzarki. Najgorsze są szklanki z cukrem w środku - cukier drażni skórę dłoni i jest szorstki.
Pracuję z Malwiną, to dawna znajoma jeszcze z dzieciństwa. Gdy byłam dzieckiem nie chciałam zostawać w żłobku więc mama oddawała mnie codziennie pod opiekę sąsiadki która miała gospodarstwo, czyli mamie Malwiny, Szymona i Łukasza. To właśnie u nich nauczyłam się wszystkich najważniejszych w życiu rzeczy. Pomagałam tam sprzątać, zajmowałam się zwierzętami i opiekowałam się ich chorym bratem Błażejem. Błażej był unieruchomiony, nie mówił , nie poruszał się, jadł jedynie pokarm podawany mu przez słomkę w nosie, tylko czasem uśmiechał się gdy do niego mówiłam lub mu czytałam.
Moją pierwszą miłością był za to jeden z braci Malwiny, tyle że nie wiem już czy Szymon czy Łukasz. Chyba Szymon bo pamiętam, że zawsze gdy wracał ze szkoły rozczesywałam i rozpuszczałam dla niego włosy.
Ich mama ma spracowane dłonie, zawsze wydawało mi się że jest to jakiś powód do dumy, gdy ma się takie ręce.
Malwina zadzwoniła do mnie mówiąc : "Chcesz pracę? To przyjeżdżaj tutaj i tutaj jak najszybciej możesz." Więc rzuciłam wszystko i pojechałam. Cieszę się, że w końcu sobie dorabiam, przynajmniej odkładam jakieś pieniądze na prawo jazdy, tylko już jestem trochę zmęczona bo mój organizm nie jest przyzwyczajony do takiego funkcjonowania, teraz gdy to piszę zostało mi pięć godzin snu, by potem wstać, umyć się i pojechać znowu do pracy tak samo jak przez ostatnie trzy dni. No cóż, nie marudzić mi tu i zebrać się w sobie a będzie dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz