To Szymon, syn mojej sąsiadki u której właśnie bawiłam się z kotami. Jest starszy ode mnie o jakieś 10 lat i jego ulubionym zajęciem jest dokuczanie mi w taki sposób jakby był moim rodzonym bratem.
-Co robisz? - pyta z tajemniczym uśmiechem.
-Bawię się. - odpowiedzialam.
Byłam wtedy mniej więcej w wieku około 10 lat a on 20.
-Mam fajniejsza zabawę. Chodź. Pokaże Ci.
Przez chwilę zastanawiałam się czy to nie jest jakiś podstęp i czy za chwile nie złapie mnie za nogi i będzie trzymał tak długo aż zacznę błagać o litość.
-No nie bój się! Chodź! - zaśmiał się widząc mój niepokój.
Poszliśmy na polanke pomiędzy jego domem a terenem wojskowym. Czekal tam na nas jego brat - Łukasz. Trzymał w rekach srebrny pistolet i celowal w niebo.
-Chcesz spróbować postrzelac? - zapytał.
Kiwnelam głową.
-Tylko ostrożnie. To jest spust. Nie pociagaj za niego i nie dotykaj dopóki nie powiem. Celuj tylko w niebo, żebyś nikogo nie zabiła. I uważaj na odrzut. Najlepiej złap obydwoma rękami. Dobrze.
Pistolet wydawal mi się cięższy niż przypuszczałam. Trzymałam go teraz obiema rękami i celowalam w niebo. Za mną stał Łukasz i podtrzymywal lekko moje łokcie.
-Teraz pociagnij za spust.
Gdy to zrobiłam pistolet lekko mną szarpnal.
-Uuuu! Co za strzał! - krzyknął Szymon - Dobrze ze akurat żaden samolot nie startował bo byś go zestrzelila.
I tak oto pierwsza lekcja strzelania zaliczona...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz